Niby racja, ale nie do końca. Sęk w tym, że dobrze fukcjonują tylko dwa modele:Dennis pisze:Szczególnie radosna jest w tym świetle dogmatyczna polityka ZTM, polegająca na uporczywym dążeniu do zwielokrotnienia liczby przesiadek koniecznych do wykonania, o przesadzaniu na szynę za wszelką cenę już nawet nie mówiąc
- albo mało linii, ale silnych (plus ograniczona do niezbędnego minimum ilość połączeń tzw. socjalnych), a więc przesiadki (tu by się też przydało, by były wygodniejsze, tymczasem nawet nie udało się zrobić wspólnych przystanków przy Reymonta),
- albo dużo linii oferujących jak najszerszą gamę połączeń, tylko że wtedy potrzeba więcej taboru, niż mamy, no i dodatkowo generujemy korki.
Dla mnie jest zrozumiałe, że na dłuższą metę skuteczniejszy (przynajmniej przy naszych możliwościach taborowo - finansowych) jest model pierwszy, tylko że na silne linie też trzeba brygad, a te są "uwięzione" w mało potrzebnych liniach. Połączeń zaś nie da się zlikwidować, nie dając dobrych przesiadek (a i tak przy każdej kasacji jest prawie że lokalne powstanie) - i kółko się zamyka. Najkorzystniej byłoby opracować cały układ od zera i wprowadzić z dnia na dzień, tylko że na taki krok nikt się nie odważy. Pozostaje więc stopniowe uwalnianie miasta od muchowozów i przekładanie brygad na dobre linie. Tylko że do tego trzeba się brać konsekwentnie!