Polskie Koleje Piekła

Moderator: JacekM

SławekM
(solaris8315)
Posty: 17699
Rejestracja: 15 gru 2005, 20:57
Kontakt:

Post autor: SławekM » 11 lip 2011, 10:48

Polskie Koleje Piekła

http://przewodnik.onet.pl/reportaze/pol ... tykul.html
Moje piekło liczy dokładnie 823 kilometry. Zaczyna się w Sopocie, kończy w Zakopanem i przez ponad osiemset kilometrów toczy po kolejowych torach. Przez to piekło musi przejść każdy, kto w wakacje, chciałby znad morza pojechać pociągiem w góry. Słono płacąc i godząc się na siedemnastogodzinną podróż, koczując na zatłoczonym korytarzu, tuż przy uszkodzonej toalecie.

Ścisk, tłok, nerwy przy kasach, dłużące się oczekiwanie na pociąg i wsłuchiwanie się w irytujące komunikaty w stylu „uprzejmie przepraszamy za opóźnienia i jednocześnie informujemy, że może ono ulec zmianie”.

Potem walka o wolne miejsce, wyścig do pustego przedziału, by usiąść wygodnie, jak człowiek, rozłożyć gazetę, nie trzymać kurczowo bagażu, nie koczować na korytarzu i nie podkurczać zdrętwiałych nóg, gdy ktoś będzie przechodził do toalety.

Ale przedziały są dla szczęśliwców, całej reszcie pozostaje rozbijanie obozowiska na korytarzach, w przejściach, przy toaletach, gdziekolwiek znajdą odrobinę miejsca, kawałek wolnej podłogi. Oni przecież też zapłacili za bilety, ani mniej, ani więcej niż ci, co siedzą. Ale mieli pecha.

Źle stanęli przy drzwiach, nie przepchnęli się skutecznie, albo o ironio, wsiedli na kolejnej stacji. Drugiej, trzeciej, dziesiątej. W sumie nieważne, bo jak nie wsiadali na początkowej stacji, to niemal na pewno już sobie nie posiedzą.

Stoją więc, kucają, wiercą się i co chwila spoglądają na zegarek, jakby zaklinali czas, żeby tylko szybciej mijał, żeby ta podróż już się skończyła.

Bujda? Tak może pomyśleć ten, kto nigdy w wakacje nie podróżował polskimi kolejami. Na własnej skórze sprawdziliśmy, że to nie bujda, tylko gorzka prawda, którą przełknąć musi tysiące Polaków, którzy chcą spędzić urlop nad morzem, albo w górach.

Po co to wszystko? Kilka tygodni temu Komisja Europejska przedstawiła raport, z którego wynika, że spośród wszystkich państw Unii jesteśmy najbardziej niezadowoleni z usług świadczonych przez kolejowych przewoźników.

Według dokumentu Komisji narzekamy dosłownie na wszystko – złe rozkłady jazdy, brudne i niebezpieczne dworce, zapuszczone toalety i przedziały, czy wreszcie notorycznie spóźniające się pociągi. Nie podoba nam się również to, że nie bardzo wiemy komu się poskarżyć, kiedy już kolejarze zajdą nam za skórę.

Przejechaliśmy pociągiem Polskę z północy na południe, żeby sprawdzić, czy to o czym pisze Komisja Europejska to prawda, czy może tylko nasze wrodzone malkontenctwo. Ruszamy w drogę.

Warszawa – Sopot. 7 godzin 46 minut

Podróż rozpoczynamy kilka minut przed godziną piątą rano na stołecznym dworcu centralnym. Na peronach prawie pusto, tylko w świeżo wyremontowanej poczekalni wszystkie ławki są pozajmowane przez przysypiających pasażerach czekających na swój pociąg.

Przy kasach też pusto i całe szczęście, bo właśnie podczas kupowania biletu spotkała nas pierwsza niespodzianka. Okazało się, że kasjerka ma problem z… naliczeniem kilometrów na trasie z Warszawy do Sopotu.

- System nie odpowiada, będę musiała dokładnie wpisać te przedrostki, bo inaczej nie da rady – tłumaczyła mi kasjerka, a ja udawałem, że wszystko rozumiem.

Dokładne wpisywanie przedrostków też chyba na niewiele się zdało, bo kasjerka co rusz wstawała, wchodziła na zaplecze, znów wracała, ołówkiem uderzała po monitorze, kręciła głową, wychodziła, wracała, uderzała ołówkiem, kręciła głową. I tak na okrągło.

Scenka trwała dobre kilkanaście minut i już byłem zdecydowany na to, że przepłacę za bilet kupując go u konduktora w pociągu, kiedy wreszcie system „zagadał”. I ja, i kasjerka odetchnęliśmy z ulgą. Mam bilet, mogę jechać.

Kolejna niespodzianka, tym razem miła, czeka na peronie. To pociąg, który ma mnie zawieźć nad morze i który został podstawiony punktualnie - co do minuty. W przedziałach trochę wolnych miejsc i ukrop, bo w wakacyjnym składzie ogrzewanie działało pełną parą. Oparcia foteli były tak nagrzane, że trudno było się o nie oprzeć.

- Jakoś dojedziemy, będziemy otwierać okna, będzie wiało i damy radę. Ważne, żeby pociąg się nie popsuł – mówił Janek, który do Sopotu jechał na wakacje razem ze swoją dziewczyną.

Chłopaka wyraźnie cała sytuacja mocno bawiła, ale innym pasażerom naszego przedziału wcale nie było do śmiechu. Zresztą i Jankowi szybko zrzedła mina, kiedy okazało się, że z otwierania okien nici. Rozpadał się gęsty deszcz i jak tylko otwieraliśmy okno, woda lała się nam na kolana.

Gorszym pociągiem jechałem chyba tylko na Słowacji, kilka lat temu. Tylko, że wtedy to był pociąg podmiejski, kursował pomiędzy lokalnymi, małymi miejscowościami, głównie Cyganie nim podróżowali. A tutaj przecież pociąg jedzie przez pół Polski, wozi turystów na urlopy – dziwił się Janek, który wyraźnie spuścił z tonu.

Próbował jeszcze interweniować u konduktora, ten obiecał, że wyłączy ogrzewanie, ale nawet jeśli to zrobił, to nic nie poczuliśmy, bo pociąg nagrzany był już jak patelnia. Do Sopotu jakoś dojechaliśmy i to (drugi plus dla PKP) bez minuty opóźnienia. Dla Janka i jego dziewczyny to był koniec podróży. Dla mnie właściwie tylko przesiadka.

Sopot – Zakopane. 17 godzin

Teraz dopiero zaczyna się prawdziwa jazda. Z letniego kurortu do górskiej stolicy Polski – Zakopanego. Wyjazd z Sopotu w poniedziałkowe popołudnie, przyjazd pod Tatry we wtorkowy poranek. Według rozkładu to dokładnie 16 godzin 33 minuty jazdy. No właśnie – według rozkładu.

Kiedy kilkudziesięciu pasażerów niecierpliwie wypatrywało nadjeżdżającego pociągu, zaskrzeczały dworcowe głośniki i znudzony nieco głos odczytał uprzejmą formułkę, w której równie uprzejmie kolej przepraszała pasażerów wybierających się do Zakopanego, za to, że pociąg przyjedzie z kilkunastominutowym opóźnieniem.

Głos uprzejmie jeszcze uprzedził, że spóźnialski skład może przyjechać jeszcze później. Ludzie tylko popatrzyli po sobie i pokręcili z niedowierzaniem głowami. Ale nie byli przerażeni. Jeszcze nie teraz.

Przerażenie w ich oczach pojawiło się, kiedy pociąg zatrzymał się na peronie (rzeczywiście spóźnił się kilkanaście minut). Ludzie upchani w nim byli, jak sardynki w puszce. O miejscu siedzących można było zapomnieć.

Na korytarzu za to czekało na nas kłębowisko śpiworów, plecaków, plecaczków, karimat, walizek małych i wielkich waliz. Toreb i torebek. No i ludzi, którzy tylko z niedowierzaniem spoglądali po sobie. Nie kłócili się, nie bluźnili, nie wszczynali awantur. Czym prędzej rozkładali swoje legowiska na kawałku wolnej przestrzeni, podkurczali nogi, siadali, kładli, kucali. Kobiety i dzieci. Starsi i młodsi. Bez wyjątku, bez taryfy ulgowej.

- Latem to jeszcze nie tak źle, gorzej zimą. Kiedyś dojeżdżałem do pracy pociągiem. Zimą wsiadaliśmy do pociągu i jeszcze mocniej naciągaliśmy czapki na uszy, bo ogrzewanie ledwo dmuchało. I tak przez całą drogę, bo właściwie jak pociąg przyjeżdżał na miejsce, to dopiero wtedy mróz puszczał z szyb. Teraz przynajmniej mamy ciepło – raczył swoich współpasażerów jeden ze szczęśliwców z przedziału. Ja cieszyłem się, że tym razem ogrzewanie nie działało.

Tymczasem na korytarzu ludzie się powoli urządzali. Jedni wyciągali książki, gazety, inni rozkładali się z bufetem – jedli kanapki, owoce, coś popijali, jeszcze inni próbowali zasnąć. Wszystkich na równe nogi podrywał ktoś, kto akurat musiał do toalety. Przedzierał się przez gąszcz podkurczonych nóg, rozłożonych śpiworów, pokonywał barykady z walizek. I często migiem wracał, bo… w toalecie szybko zabrakło papieru.

W ogóle ci, co wcześniej zdecydowali się na wyjście do toalety zyskali, bo później, z każdym kolejnym przystankiem i tłok na korytarzu był większy, i fetor wydobywający się z toalety coraz śmielej wdzierał się do nozdrzy.

Atmosfera gęstniała z każdym kolejnym postojem – w Bydgoszczy, Toruniu, Kutnie, Łodzi, czy Częstochowie. Nie słychać już było gitary, która rozbrzmiewała jeszcze na początku podróży, niewiele osób w ogóle ze sobą rozmawiało. Ludzie jakby odrętwieli i pokornie czekali na koniec urlopowej męczarni.

Ale tłum też ożywał. Pierwszy raz, kiedy między zasiekami zbudowanymi z wakacyjnych tobołów pojawił się konduktor sprawdzający bilety. Tłum przywitał go ironicznym śmiechem, ale po chwili pokornie pokazał bilety. Drugi raz korytarz wybuchł śmiechem, kiedy ktoś zapytał znienacka „w którą stronę do Warsu?”. Ludzie śmiali się, bo żadnego Warsu oczywiście nie było.

Sytuację w Krakowie próbowali ratować tzw. harcerze, czyli mężczyźni z przewieszoną przez ramię torbą, przebiegający przez korytarz (w Krakowie zrobiło się luźniej, większość osób siedziała już w przedziałach, na korytarza koczowali tylko nieliczni) i w biegu wołający „piwo jasne, piwo, piwko, piweczko”. Klientela jednak jakoś tym razem nie dopisała.

O piwie z pianką na pewno nie myślała przysadzista kobieta w średnim wieku, która właśnie w Krakowie dowiedziała się, że natychmiast musi zmienić pociąg, jeśli chce dotrzeć, tam gdzie chce. Do pociągu dosiadła się w Łodzi, jechała do małej miejscowości pod Nowym Sączem, do sanatorium.

- Pytałam na dworcu w informacji, czy tym pociągiem dojadę do Nowego Sącza, kobieta zapewniała, że tak, a teraz konduktor mówi, że muszę się przesiąść. Co za polityka, co za bałagan. Mogłam jechać autobusem, ale chciałam pośpieszyć. No i mnóstwo czasu zmarnowałam. I nie wiem teraz gdzie mam iść, do jakiego pociągu wsiąść – użalała się nad sobą.

Ludzie już nie słuchali. Tylko czekali aż pociąg dojedzie do swej ostatniej stacji. W Zakopanem zameldowaliśmy się o kilkanaście minut po dziesiątej rano. Po dokładnie siedemnastu godzinach podróży, urlopowicze myśleli tylko o odpoczynku.

Dramat podmiejskich

Podróże z Warszawy do Sopotu, czy w drugą stronę do Zakopanego to domena wakacyjnych wojaży Polaków, ale tysiące osób z dramatem kolejowych podróży boryka się na co dzień.

Do tej drugiej grupy zalicza się Katarzyna Tatkiewicz. Kobieta od dziesięciu lat z rodzinnych Siedlec dojeżdża do pracy w Warszawie. Za miesięczny bilet płaci czterysta złotych.

- I często stoję na jednej nodze, bo w pociągu nie ma już wolnych miejsc. Najgorzej jest właśnie w wakacje, kiedy to nasze składy są zmniejszane, żeby móc uruchomić dodatkowe połączenia dla urlopowiczów wyjeżdżających do wakacyjnych miejscowości. My, co regularnie płacimy pieniądze dla PKP jesteśmy lekceważeni – żali się pani Katarzyna.

I dodaje: - Obserwowałam kilka dni temu kolejkę odjeżdżającą z dworca centralnego do Otwocka w godzinach szczytu. Śledzie w beczce mają większy komfort. Ludzie jechali jak glonojady. Energiczny pan z wielką wprawą upychał ludzi do wagonu. Po kilku komunikatach obsługi by nie blokować drzwi pociąg ruszył ale chyba tylko dzięki temu, że pasażerowie wciągnęli powietrze.

Kobieta wspomina też jak kilka lat temu 90-kilometrową trasę z Siedlec do stolicy pokonywała w 2,5 godziny, bo kolejarze akurat remontowali trakcje. Miało być lepiej, ludzie mieli szybciej dojeżdżać do Warszawy, ale dziś jadą do niej tyle samo czasu, co przed remontem.

- To po prostu jakiś dramat – mówi krótko Tatkiewicz. Podobnie wypowiadają się pasażerowie podróżujący na urlopy koleją, ale przedstawiciele PKP są właściwie niewzruszeni i na swoich stronach internetowych zachwalają.

- W wakacyjną podróż warto wybrać się jednym z naszych pociągów. W ramach letniej oferty przewoźnik przygotował ponad 50 pociągów kursujących do najpopularniejszych miejscowości turystycznych – czytamy na witrynach PKP Intercity, którego pociągami podróżowałem na trasie między Warszawą, Sopotem i Zakopanem.

Zakopane – Warszawa. 6:11.

W tym ostatnim mieście niewzruszona była też kasjerka na miejscowym dworcu, u której chciałem kupić bilet powrotny do Warszawy. I tu wszystko szło dobrze do momentu, w którym nie wyciągnąłem karty kredytowej.

- Terminal nam się zawiesił i cały dzień nie działa. Musi pan zapłacić gotówką, inaczej nie sprzedam biletu – wypaliła prosto z mostu kasjerka.

Na szczęście bankomat był za rogiem. Zdążyłem na pociąg. Do domu wróciłem już bez przygód. To trzeci plus dla PKP.

przewoz
Posty: 6157
Rejestracja: 15 mar 2006, 16:58

Post autor: przewoz » 11 lip 2011, 22:27

jakiś tam onet pisze:Bujda? Tak może pomyśleć ten, kto nigdy w wakacje nie podróżował polskimi kolejami. Na własnej skórze sprawdziliśmy, że to nie bujda, tylko gorzka prawda, którą przełknąć musi tysiące Polaków, którzy chcą spędzić urlop nad morzem, albo w górach.
Wychodzi na to, że należę do zdecydowanej mniejszości, która zwykle nie ma takich problemów... A i nawet dojeżdża po wskazanej w artykule linii jednak szybciej niż przed remontem. ale to tylko artykuł onetu na sezon ogórkowy ;)

Awatar użytkownika
piotram
Posty: 2849
Rejestracja: 27 lut 2006, 19:42
Lokalizacja: W-wa Kercelak

Post autor: piotram » 13 lip 2011, 12:54

przewoz pisze: Wychodzi na to, że należę do zdecydowanej mniejszości, która zwykle nie ma takich problemów... A i nawet dojeżdża po wskazanej w artykule linii jednak szybciej niż przed remontem. ale to tylko artykuł onetu na sezon ogórkowy ;)
Wychodzi na to, ze należysz do tej mniejszości, która nie przez przypadek wie którędy i z których połączeń korzystać ;) Tzw. przeciętny pasażer nie ma tyle szczęścia.

turysta_1984
Posty: 1
Rejestracja: 23 lip 2011, 22:51

Post autor: turysta_1984 » 23 lip 2011, 22:55

Dużo podróżuje po Polsce i historia wyżej przedstawiona naprawdę mnie zdziwiła. Tak jak już wspomniałem dużo podróżuje po naszym kraju i to głównie koleją i nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. Prawda można się ostatnio przyczepić do utrudnień na torach ale spowodowane jest to głównie modernizacją infrastruktury. Nasza cierpliwość na pewno zostanie wynagrodzona.

Awatar użytkownika
Szeregowy_Równoległy
Szeregowe Chamidło
Posty: 14095
Rejestracja: 13 paź 2008, 11:37

Post autor: Szeregowy_Równoległy » 23 lip 2011, 23:56

Widzisz, na podobnej zasadzie ja mogę powiedzieć, że z kolei korzystam rzadko, a jak już postanowiłem się skusić, to spędziłem parę godzin stojąc w korytarzu przy kiblu z torbą, bo do wejścia w głąb wagonu potrzebowałbym przynajmniej Mars Pathfindera. Nie jest to standard, ale takie sytuacje mają miejsce, nie rozumiem jak można sprzedawać więcej biletów, niż jest miejsc w pociągu. Nie rozumiem jak można przewozić ludzi w takich warunkach, nie dość mocno kocham kolej najwyraźniej.
129, 177, 178, 187, 194, 197, 207, 716, 401, 517, N35, N85, R1, R3, S1.

Nazywam się Major Bień

Adam G.
Posty: 5443
Rejestracja: 15 gru 2005, 19:56
Lokalizacja: Żoliborz

Post autor: Adam G. » 24 lip 2011, 16:28

Szeregowy_Równoległy pisze:Widzisz, na podobnej zasadzie ja mogę powiedzieć, że z kolei korzystam rzadko, a jak już postanowiłem się skusić, to spędziłem parę godzin stojąc w korytarzu przy kiblu z torbą, bo do wejścia w głąb wagonu potrzebowałbym przynajmniej Mars Pathfindera. Nie jest to standard, ale takie sytuacje mają miejsce, nie rozumiem jak można sprzedawać więcej biletów, niż jest miejsc w pociągu. Nie rozumiem jak można przewozić ludzi w takich warunkach, nie dość mocno kocham kolej najwyraźniej.
Muszę się zgodzić w 100%. Ja wprawdzie nigdy nie stałem w pociągu, ale to nie jest normalne, żebym na kilka dni przed wyjazdem musiał oglądać skład, by wiedzieć, gdzie się ustawić i gdzie będzie najmniej ludzi. Nie jest normalne, że muszę jechać na Wschodni/Zachodni, bo wsiadanie na Centralnym do pociągu bez rezerwacji uważam za strzał w głowę (z wyjątkiem dla kilku pociągów - wiem o tym jednak ja, nie każdy pasażer). Miejsce siedzące powinno być absolutnym minimum komfortu, jakie przewoźnik zapewnia pasażerowi. Wiedzą o tym nawet w Rumunii...
noidea

Awatar użytkownika
fik
Naczelne Chamidło
Posty: 27355
Rejestracja: 10 gru 2005, 12:34
Lokalizacja: so wait for me at niemandswasser

Post autor: fik » 24 lip 2011, 16:54

Adam G. pisze:Wiedzą o tym nawet w Rumunii...
Oj, dyskusyjna teza.
and I ask my masks and I:
surely we are living in a dream?

Adam G.
Posty: 5443
Rejestracja: 15 gru 2005, 19:56
Lokalizacja: Żoliborz

Post autor: Adam G. » 24 lip 2011, 17:02

fik pisze:
Adam G. pisze:Wiedzą o tym nawet w Rumunii...
Oj, dyskusyjna teza.
No dobrze, nie domagam się rezerwacji w osobówkach, bez przesady.
noidea

Awatar użytkownika
jasiu
Posty: 3282
Rejestracja: 06 mar 2006, 22:11
Lokalizacja: Transplovietia

Post autor: jasiu » 24 lip 2011, 18:18

to tam były jakieś rezerwacje? ;-)

Adam G.
Posty: 5443
Rejestracja: 15 gru 2005, 19:56
Lokalizacja: Żoliborz

Post autor: Adam G. » 24 lip 2011, 19:11

jasiu pisze:to tam były jakieś rezerwacje? ;-)
Obowiązkowe we wszystkich pociągach od Accelerata w górę :P
noidea

Lonik
Posty: 491
Rejestracja: 30 cze 2010, 16:34
Lokalizacja: Otwock

Post autor: Lonik » 24 lip 2011, 19:36

Jak długo można pokonać koleją odcinek z Warszawy Zachodniej do Warszawy Centralnej?
Odpowiedź wkrótce.

Awatar użytkownika
fik
Naczelne Chamidło
Posty: 27355
Rejestracja: 10 gru 2005, 12:34
Lokalizacja: so wait for me at niemandswasser

Post autor: fik » 24 lip 2011, 19:56

Adam G. pisze:
jasiu pisze:to tam były jakieś rezerwacje? ;-)
Obowiązkowe we wszystkich pociągach od Accelerata w górę :P
Tylko teoretycznie. W praktyce mało kto ich wymaga, a część pasażerów jeździ nie tylko bez miejscówek, ale i bez biletów w ogóle, bo trzy pierwsze słowa w życiu rumuńskiego kolejarza to "mama, tata, łapówka".
and I ask my masks and I:
surely we are living in a dream?

Adam G.
Posty: 5443
Rejestracja: 15 gru 2005, 19:56
Lokalizacja: Żoliborz

Post autor: Adam G. » 25 lip 2011, 0:07

fik pisze:
Adam G. pisze:Obowiązkowe we wszystkich pociągach od Accelerata w górę :P
Tylko teoretycznie. W praktyce mało kto ich wymaga, a część pasażerów jeździ nie tylko bez miejscówek, ale i bez biletów w ogóle, bo trzy pierwsze słowa w życiu rumuńskiego kolejarza to "mama, tata, łapówka".
W praktyce, nie byłem się w stanie doprosić o bilet bez rezerwacji gdy musiałem pokonać Acceleratem jakiś żałośnie krótki odcinek (Gałacz-Braiła, oidp) - nawet mimo nauki rumuńskiego zwrotu "bez rezerwacji" :D
Nie twierdzę nigdzie, że CFR jest lepsze od PKP (choć... musiałbym się nad tym zastanowić :D), właściwie trochę zażartowałem sobie, wykorzystując popularny stereotyp na temat Rumunii, że nawet oni wiedzą o tym, że rezerwacja to minimum komfortu ;)
noidea

Awatar użytkownika
Glonojad
Dark Lord of The Plonk
Posty: 26798
Rejestracja: 13 gru 2005, 23:39
Lokalizacja: z Ochoty, jak to płaczki

Post autor: Glonojad » 25 lip 2011, 8:51

jesli by wierzyc tzw. Mikolom, rezerwacja to element represji i zrodlo lichwiarskiego niemal zysku PKP IC :P
Wypowiedź ta stanowi moje prywatne zdanie i nie może być cytowana lub analizowana w związku z moją działalnością w jakiekolwiek instytucji z którą mogę lub mogłem współpracować, ani jako stanowisko tej instytucji. Nie wyrażam także zgody na jej przetwarzanie w żadnej formie technicznej ni magicznej.

Adam G.
Posty: 5443
Rejestracja: 15 gru 2005, 19:56
Lokalizacja: Żoliborz

Post autor: Adam G. » 25 lip 2011, 18:35

Glonojad pisze:jesli by wierzyc tzw. Mikolom, rezerwacja to element represji i zrodlo lichwiarskiego niemal zysku PKP IC :P
Pod pewnym kątem można się z tym zgodzić. Miejscówka powinna kosztować możliwie jak najmniej (moim zdaniem próg akceptowalny to 4zł, biorąc pod uwagę inne kraje) w sytuacji, w której byłaby obowiązkowa. Jeszcze lepiej, gdyby była po prostu wliczona w cenę biletu :)
noidea

ODPOWIEDZ