Plac zabaw dla wybranych
Marcin Zieliński 19-12-2005 , ostatnia aktualizacja 19-12-2005 23:10
Trzeba znać specjalny kod, żeby wejść na plac zabaw przy ul. Lanciego 17. Mają go tylko mieszkańcy trzech domów. Dzieci z bloków obok mogą jedynie przez ogrodzenie podziwiać kolorowe huśtawki
Od kilku miesięcy dzieci mieszkańców trzech bloków przy ul. Lanciego na Ursynowie należących do spółdzielni budowlano mieszkaniowej Natolin mają nowoczesny plac zabaw. Mieści się on w środku zwykłego osiedla, nieogrodzonego żadnym płotem. Kolorowe huśtawki, konie na sprężynach, zjeżdżalnie i piaskownice wybudowano za pieniądze spółdzielców. Aby upewnić się, że z placu zabaw będą korzystać wyłącznie ich dzieci, władze spółdzielni otoczyły go ponadmetrowym metalowym ogrodzeniem, a na furtce zamontowały domofon. Na plac zabaw można się dostać, wystukując kod na klawiaturze numerycznej. Znają go tylko mieszkańcy bloków Lanciego 13, 15 i 17. Dzieci mieszkające gdzie indziej nie mogą z niego korzystać.
Dzieci swoje i obce
Beata Wentyker mieszka w bloku przy Lanciego 13, ma półtoraroczną córeczkę i bardzo sobie chwali pomysł zamknięcia placu zabaw. Tłumaczy, że dzięki furtce na kod i ogrodzeniu nie obawia się przyprowadzać tu dziecka. - W piaskownicy nie ma psich odchodów, huśtawki nie są popsute i nie pałętają się tu podejrzane osoby - mówi. - Niech pan tylko nie pisze, że jesteśmy snobami, którzy chcą odseparować swoje dzieci od reszty. Zapewnia, że kiedy widzi stojące przed ogrodzeniem dzieci z innych bloków, czasem wpuszcza je do środka.
- Za utrzymanie tego miejsca płacą członkowie naszej spółdzielni. Dlaczego więc miałby z niego korzystać ktoś inny? - pyta prezes spółdzielni Natolin. Nie życzy sobie ujawnienia nazwiska. Przekonuje jednak, że zakaz korzystania z placu dla "obcych" dzieci jest czymś normalnym.
To przecież tylko dziecko
Dwuipółletni Filipek mieszka naprzeciwko placu zabaw w bloku należącym do innej spółdzielni. Z okna swojego pokoju widzi, jak za ogrodzeniem bawią się dzieci. Zanim zbudowano płot, siedział razem z nimi w tej samej piaskownicy i bujał się na tych samych huśtawkach. Teraz nie rozumie, dlaczego nie może bawić się z kolegami. - Filipek wciąż mnie o to pyta. Mówię mu, że zgubiłam klucz do furtki, dlatego musimy chodzić na plac zabaw przy stacji metra Natolin. Często, kiedy przechodzimy obok ogrodzonego placu zabaw, Filipek płacze i prosi, bym go tam wpuściła. To przecież tylko dziecko - mówi jego opiekunka.
Zamkniętym placem zabaw zbulwersowany jest socjolog profesor Ireneusz Kamiński. - To jest jakiś absurd, by segregować dzieci na lepsze i gorsze. W społeczeństwie demokratycznym nie powinno do takich sytuacji dochodzić. Podziały zawsze rodzą frustracje, która może przerodzić się w agresję, a to już jest niebezpieczne - ocenia.
Po części rozumiem potrzebę chronienia dzieci, czy nawet samego placu przed dewastacją. Z drugiej strony nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ludzkość pozostawiona sama sobie szybko by sama się zamknęła w obozie koncentracyjnym. Przygnębia mnie myśl, że lekarstwem na brak postaw obywatelskich (siedzą żule, piją, leją i rozwalają? a co mi tam...) mają być płoty, mury, zasieki...
![:| :|](./images/smilies/icon_neutral.gif)