[ Dodano: 2008-02-26, 10:44 ]
Może nasza, pożal się Boże, dyplomacja powinna uczyć się od np. Holandii?
Obrazek
Szczególnie w świetle opnii publicznej, wypowiadającej się jednoznacznie w tej sprawie (i to czytelnicy GW!).Kosowo i polska żenada dyplomatyczna
Agnieszka Skieterska
2008-02-26
Jako dziesiąty kraj Unii Europejskiej uznamy dziś niepodległe Kosowo. Ale miejsce w tym rankingu nie ma żadnego znaczenia. Od wielu miesięcy było jasne, że któregoś dnia zdominowana przez Albańczyków prowincja oderwie się od Serbii. Jednak gdy stało się to w końcu 17 lutego, w Warszawie zapanował zamęt. Rząd za niepodległością Kosowa, a prezydent przeciw.
Tydzień zajęło naszym władzom ustalenie, że w sprawie Kosowa to jednak rząd ma decydujący głos i nowe państwo musimy uznać, bo tego oczekują nasi partnerzy z USA i UE. Wówczas obudziły się i koalicja, i opozycja: - Jak to zrobić, żeby nie urazić Serbii, z którą mamy dobre stosunki dyplomatyczne? Szkoda, że tak późno.
Można powiedzieć: po co się spieszyć? Nie mamy przecież na Bałkanach strategicznych interesów ani też powodów, by drażnić Serbię. Polityka zagraniczna musi jednak być zrozumiała dla naszych partnerów. I mieć styl. Zwłaszcza jeśli ma się ambicje, by być ważnym graczem w Unii Europejskiej.
Wśród państw Wspólnoty, które zapowiadały uznanie niepodległego Kosowa, lecz nie chciały się z tym spieszyć, najrozsądniej zachowała się Holandia. Polska mogłaby się od niej sporo nauczyć. Zaraz po ogłoszeniu secesji przez Prisztinę szef niderlandzkiej dyplomacji Maxime Verhagen powiedział, że jego kraj najpierw poczeka na nową konstytucję Kosowa, przypatrzy się przestrzeganiu praw człowieka i ochronie mniejszości serbskiej, a potem podejmie decyzję o uznaniu nowego państwa. Holandia tym samym zdobyła się na piękny i - co ważniejsze - nie wyłącznie pusty gest wobec mieszkających w Kosowie Serbów. Haga nie oglądała się na to, czy będzie szóstym, czy 24. państwem UE, które uzna niepodległość nowego bałkańskiego kraju. Postawiła sensowne warunki i dała jasno do zrozumienia, że po ich spełnieniu uzna suwerenność Prisztiny. Rozsądnie stanowisko z szacunkiem przyjęli więc także kosowscy Albańczycy.
Holendrom, których rodak Pieter Feith od kilku tygodni czuwa nad całą misją Unii Europejskiej w Kosowie i będzie nadzorował powstawanie nowego kraju, niemal udało się pogodzić ogień z wodą. Po takich gestach poznaje się klasę dyplomacji. Szkoda, że nie naszej.
Źródło: Gazeta Wyborcza