KwZ pisze:Poniekąd wskazałem, że sformułował ją Nietzsche
Nietzsche? Chyba jednak popularność tej idei przybrała na sile parę ładnych wieków wcześniej
Nie jestem religioznawcą, ale wiem, że w średniowieczu kościół tłumaczył tą zasadą wszelkie niedostatki życia doczesnego, które jakoby miałyby być zrekompensowane w niebie. Nie wiem jednak, czy celem była bardziej otucha dla np. cierpiących na nieuleczalne wtedy choroby, czy też może hasło skłaniające najbiedniejsze warstwy do godzenia się ze ubogim swoim losem.
Po drugie, sama idea do Nietzschego zupełnie mi nie pasuje, nawet w jakiejś zmodyfikowanej formie. Pamiętasz dlaczego z nim ci się to skojarzyło?
Pink pisze:Ona po prostu nie jest prawdziwa dla każdego przypadku (nie KAŻDY ból uszlachetnia czy hartuje) i nie należy jej uogólniać, tworzyć zeń jakiejś ostoi doktryny etycznej. Jednakże wyśmiewanie jej również nie jest, moim zdaniem, najrozsądniejszym pomysłem, gdyż tkwi w niej - jak to mówią - ziarno prawdy.
Ja bym powiedział coś innego: nie jest prawdziwa dla lwiej części przypadków. Do tego, alby życiowe niepowodzenia wzmacniały potrzebne są predyspozycje psychiczne, silny charakter już na starcie. Mało kto jednak ma charakter na tyle silny, żeby najróżniejsze nieszczęścia, których doświadcza, nie popsuły mu psychiki; nie zostawiły jakiejś rysy w postaci traumy czy chociażby złych snów. To nie jest tak, że z tego trzeba 'robić' jakąś doktrynę - kościół cały czas przekonuje ludzi, że tak właśnie jest. Czym innym jest nawoływanie do 'niesienia swojego krzyża'? Nieproszenia o pomoc w ciężkiej sytuacji, niemówienia o tym bliskim, nie mówiąc już o wizytach u psychologa?