Czytam i widzę przebijające u niektórych takie fajne, stereotypowo warszawiackie podejście do sprawy "Miasto a klub" ("Warszawa a Legia"), że każdy ma się cieszyć i bawić z panami kibolami z powodu meczu, zapewne dlatego, że tylko wtedy taki człowiek jest Warszawiakiem prawdziwym. I Warszawa ma się cieszyć z powodu młodzieży zmierzającej na mecz, bo są to NASI chłopcy chcący dokopać dajmy na to Krakusom czy innym Poznaniakom. A jak ktoś nie jest zainteresowany to cicho.
Ja Warszawiakiem nie jestem, mogę podejść do sprawy z zewnątrz i powiedzieć, że ogólnie postawa niektórych z Was w tej sprawie mnie zastanawia. Przecież kibice nie mogą jechać na stadion dla samego meczu (patrz następny akapit), tylko właśnie po to, żeby jako tłum robić rozpierduchę i zakłócać spokój ludzi, nazywając ją zabawą.
Bo kto i po co tak naprawdę kibicuje w polskiej lidze?
1) Względy estetyczne - w dobie SopCastów, C+ i inszych mediów znacznie łatwiej obejrzeć coś chociaż odrobinę podobnego do futbolu. Zwłaszcza dla państwa kiboli jest to czynnik mało ważny.
2) Patriotyzm lokalny (kibicuję naszej [bo miejscowej] drużynie) - zdecydowanie u niektórych przeradza się to w szowinizm, co pokutuje w stereotypowym obrazie mieszkańca Warszawy.
3) Tradycje np. rodzinne - ok, to jestem w stanie zrozumieć, ale osobiście bym nie wytrzymał podziwiania czegoś tylko podobnego do futbolu...
4) Bycie kibicem aka kibolem - i tu dochodzimy do sedna sprawy - młodzież chce się wyszumieć, więc idzie na stadion a to jakąś burdę zrobić, a to pokrzyczeć o Żydach, przyjezdnych kurwach czy (w przypadku chłopców z Łazienkowskiej) pocieszyć się z okazji śmierci Wejcherta.
Wychodzi na to, że decydujący jest punkt 4., cbdu. Tylko nie wiem jak można to pochwalać. Przecież oni potrafili nawet starówkę (marną bo marną, ale jednak warszawską
) rozwalać, więc to nawet z czysto warszawskiego punktu widzenia nie jest korzystne.
Odnośnie samego podejścia do artykułu, to widzę hipokryzję w Waszych słowach (Szeregowy, Desert). Bo awanturującego się żula chcielibyście wywalić. Ale grupę n osób, od których (zapewne, choć nie mogę tego w żaden sposób potwierdzić) pachnie emocjami i alkoholem i co najważniejsze zakłócających szeroko rozumiany spokój okrzykami (w tym nt. Żydów!) pochwalacie, niech młódź się bawi, aż łezka się w oku kręci itp. Że nie wspomnę o tym, że skakaniem w autobusie raczej nie przyczynili się do wydłużenia żywotności autobusu.
Chodzi o proste zasady - na stadionie jest ten kto chce tam być; w autobusie jest nie ten, kto chce się bawić z kibicostwem (bo by jechał na stadion), a ten kogo to nie interesuje.
Edit: doszedłem do wniosku, że w Polsce zdecydowanie zabrakło czegoś w stylu tragedii na Hillsborough czy Heysel. To właśnie po Hillsborough (raport Taylora) zmieniono target ligi piłkarskiej - z podobnego (miejscami ostrzejszego, miejscami łagodniejszego) kibolstwa (polecam w tej materii "Futbolową Gorączkę" Hornby'ego) na klasę średnią i wyższą, m.in. za pomocą podwyżek cen biletów, zabezpieczeniami itp. Chyba ostatni poważny wybryk angielskiego kibicostwa był na Euro 2000. Tymczasem w Polsce nadal jesteśmy pod w średniowieczu. Choć z drugiej strony Anglicy mieli jak zachęcić tych bogatszych do wizyty na trybunach. W Polsce takiej szansy na razie nie ma.