Podsumowując
![zły :[](./images/smilies/zly.gif)
quote="GW"] Bilans rannych po jednym z największych w historii wypadku autobusu: 54 osoby. - Nie mówimy o zwykłym wypadku drogowym, ale o katastrofie. Wyjaśnienie jej przyczyn to dla nas teraz najważniejsza sprawa - zapewnia mł. insp. Jacek Zalewski, szef stołecznej drogówki
Zamiast przy stole z córką i wnukami Magdalena Bobek spędzi święta w szpitalnym łóżku. Ma bardzo ciężkie złamania ręki w kilku miejscach i złamaną miednicę. Jej leczenie może potrwać nawet pół roku.
Na długo zapamięta fatalną podróż autobusem linii 117 w czwartkowe popołudnie. - Zachciało mi się jechać nowym solarisem. Na przystanku miałam do wyboru trzy autobusy: dwa stare i jeden nowy. Pomyślałam, że takim eleganckim, będzie bezpieczniej. A teraz jestem połamana.
Z kraksy zapamiętała tylko huk. Dojeżdżali do ronda Waszyngtona. Rzuciło ją. Upadła na podłogę. Poleciało mnóstwo szkła. Odłamki poczuła w ustach. Ludzie wpadli w panikę. Wszyscy chcieli wyjść jak najszybciej. - Leżałam. Ludzie chodzili po mnie - opowiada kobieta. - Nie mogłam stanąć na nogi. Coś z nimi było nie tak. Ręka wisiała bezwładnie.
Gdy w końcu o własnych siłach wydostała się z autobusu, na trawie widziała mnóstwo ludzi. Jedni płakali, inni trzymali się za głowę. W karetce leżała młoda dziewczyna. Razem z nią pani Magdalena pojechała do szpitala. - Miała piękne niebieskie oczy. Leżała na noszach. Coś się jej stało z kręgosłupem. Była smutna. Pewnie miała jakieś plany na sylwestra. A tu taki pech.
- Pierwsze zgłoszenie dostaliśmy o godz. 16.41. Dosłownie sekundy po wypadku przejeżdżał tamtędy wóz bojowy straży pożarnej. To oni zadzwonili. Cztery minuty później na miejscu była pierwsza karetka - relacjonuje dr Marek Gozdek z warszawskiego pogotowia. Ostatecznie 11 karetek w godzinę odwiozło do szpitali 34 osoby. Kolejnych 20 zgłosiło się samych. Skarżyły się na drobne urazy.
Najwięcej, bo aż 24 osoby opatrzono w szpitalu wojskowym przy ul. Szaserów. - Dominowały urazy głowy - mówi Andrzej Kolbuszewski, lekarz dyżurny, który przyjmował poszkodowanych z katastrofy autobusu. - Ludzie uderzyli się o rurki. Upadli na podłogę. Mieli rany kończyn i powbijane kawałki szkła.
W piątek rano w warszawskich szpitalach leżało 19 osób. Większość z nich została na noc w szpitalach na obserwacji, później wypisano ich do domów. Dziewięć najbardziej poszkodowanych osób spędzi święta w szpitalu przy ul. Szaserów. Na laryngologii leży dziewczyna, która ma poważne urazy głowy. Najciężej poszkodowany jest kierowca, który ma liczne złamania i był już operowany. Jedna poszkodowana osoba przebywa na neurologii i sześć na ortopedii.
Pogotowie podkreślało w piątek, że akcja ratunkowa przebiegła niemal perfekcyjnie. - Nie było żadnych problemów ze szpitalami, bardzo pomogli nam strażacy - mówi Artur Kamecki, dyrektor stacji.
Wciąż otwarte pozostaje pytanie o przyczyny wypadku. Wersja, którą przedstawił kierowca autobusu (że ktoś mu zajechał drogę), na razie pozostaje niezweryfikowana. - Brakuje nam świadków - przyznaje mł. insp. Jacek Zalewski, naczelnik stołecznej drogówki. - Najlepsi byliby kierowcy, którzy jechali obok. Za chwilę święta, więc ludziom brakuje czasu, może nie chcieli go tracić na przesłuchania. Dlatego raz jeszcze apeluję do świadków o kontakt z nami na ul. Waliców 15 lub pod numerem telefonu 0 22 603 77 55 przez całą dobę - prosi.
Już po świętach prokurator powoła biegłego, który powinien m.in. określić prędkość, z jaką jechał autobus. Policjanci podejrzewają (oceniając m.in. zniszczenia), że mógł jechać za szybko.
[/quote]