[img]http://www.przegubowiec.com/logos.gif[/img] pisze:Czasowe wyłączenia pewnych odcinków pewnych środków lokomocji. Rzecz zupełnie prozaiczna, zrozumiała i akceptowalna - o ile jest odpowiednio nagłośniona i prowadzi do wymiernej poprawy (lub chociaż niepogorszenia sytuacji). Załóżmy, czysto hipotetycznie, że jest miasto. Paromilionowe, z przeciętnej wielkości siecią metra. Załóżmy także, że ludzie są tam szczęśliwi, zarabiają dużo pieniędzy, dojeżdżają do pracy nowoczesną komunikacją miejską, nie muszą chodzić do dentysty, a psy wcale nie zanieczyszczają chodników. Jakkolwiek by ta komunikacja miejska nowoczesna nie była, czasem trzeba coś naprawić, zmodernizować, a co za tym idzie zamknąć albo ograniczyć jej funkcjonowanie na pewien czas. Wtedy do akcji wchodzi specjalna komórka, nieważne przez kogo organizowana, młodzi ludzie w kamizelkach informują wszystkich pasażerów o zaistniałych utrudnieniach, używane są wszystkie dostępne środki - miejscowe media, komunikaty w wagonach i na stacjach, etc. Wszyscy podchodzą ze zrozumieniem do sprawy.
A teraz zejdźmy na ziemię. Pomówmy o Warszawie. Nasza sieć metra jest mała, co niby powinno ułatwić sprawę. Jest jednak inaczej. Ludzie wcale nie są tacy szczęśliwi, wydają więcej pieniędzy niż zarabiają, komunikacja miejska się poprawia, ale wciąż nie jest idealnie, chodzą do dentysty, a co do psów... starczy przejść się kilka minut po dowolnym osiedlu. I też zdarzają się wyłączenia ruchu w metrze. Do akcji nie zostaje powołana specjalna komórka, ponieważ nie ma komu jej ustanowić, wszyscy wolą zrzucać na siebie odpowiedzialność.
Wyłączenie środkowego odcinka metra to istna katastrofa komunikacyjna dla Warszawy - na szczęście trwała tylko kilkanaście godzin (kto z Was wie, że metro wznowiło "normalne" kursowanie już o 17.35?). Przejechałem dzisiaj specjalnie cały północny odcinek linii metra, by obserwować poziom informacji pasażerskiej. I oto to, co zaobserwowałem: Zastosowane środki informacji były zdecydowanie niezadowalające. Przy wejściach na stacje umieszczono kartki A4 - w miejscu, na którym rzadko kto się skupia - większość zajmuje się wyciąganiem portfela bądź biletu, by otworzyć sobie drogę przez bramkę. Kupione za niemałe pieniądze monitory, umieszczone na nowych stacjach zostały skrzętnie wygaszone. Widać mają działać tylko na co dzień, gdy w metrze nie ma żadnych utrudnień, ale to można byłoby rozwiązać taniej - za pomocą statycznej tablicy, a nie drogiego wyświetlacza. Z komunikatem głosowym, poza stacją Centrum i Wilanowską, spotkałem się tylko na stacji Stare Bielany - brzmiał on następująco: "Pociąg znajdujący się na torze w kierunku Kabat jedzie tylko do stacji Centrum. Za utrudnienia przepraszamy". Każdy logicznie myślący obywatel pomyślałby, że tylko ten pociąg nie jedzie do Kabat, ale następny już go tam zawiezie. Oczywiście było inaczej. Na stacji Centrum panowało oczywiście ogromne zamieszanie, a trzech funkcjonariuszy Służby Ochrony Metra było skupionych raczej na rozmowie między sobą, a nie na informowaniu pasażerów. Może to i lepiej, nie sprawiali bowiem wrażenia specjalnie kompetentnych osób. Lepiej było na Wilanowskiej. Tam funkcjonariusze SOM-u byli bardziej mobilni i aktywni. Pasażerowie byli wysyłani do środków komunikacji zastępczej. Linia autobusowa, w 100% jadąca po trasie metra nie cieszyła się tak dużym zainteresowaniem jak Z-1, będącą jedynie luźną wariacją na temat jedynej nitki podziemnej kolejki - na jej przystanku, po przyjeździe każdego składu metra, było dosłownie czarno od ludzi. Ciekawe czy wszyscy pasażerowie dojechali tam, gdzie potrzebowali.
Cała ta sytuacja zachęca do refleksji nad tematem informacji pasażerskiej. Najłatwiej byłoby powiedzieć "metro jest wszystkiemu winne", ale trafniej moim zdaniem byłoby powiedzieć - "metro jest winne, tak samo jak winien jest brak koordynacji między miejskimi spółkami". A na braku takiej współpracy i koordynacji tracą jedynie pasażerowie.