Katastrofy lotnicze (i nie tylko)

Moderator: Szeregowy_Równoległy

jacek
Zbanowany
Posty: 4807
Rejestracja: 14 lip 2006, 10:18
Lokalizacja: Ten co dostał zakaz pisania, bo pogocika upodlił

Post autor: jacek » 19 wrz 2006, 21:00

Paweł84 pisze:
jacek pisze:Ten poprzedni w którym zginęła anna jantar to też IŁ 62M.
Tak, tyle że IŁ-62. IŁ-62 M to wersja nieco unowocześniona. Jak się okazało modernizacja niewiele pomogła i często samolot ten jest określany jako "latająca trumna". Oprócz katastrof polskich Ił-62 zaliczył wiele innych w których ginęli ludzie. :neutral:
Na szczęście swego czasu pod banderą LOT było ich tylko kilka.
AEROFLOT sie nimi szczycił bo były ich domeną.
Straszne też były IL 18,te na szczęście katastrof nie miały.
Chyba najbardziej udane z rosyjskich wynalazków były Tu134,Tu 154 te drugie do tej pory są w eksploatacji naszego rzadu.

Awatar użytkownika
MeWa
Cukiereczek
Posty: 25176
Rejestracja: 14 gru 2005, 21:34
Lokalizacja: Czachówek Centralny Południowo-Środkowy

Post autor: MeWa » 19 wrz 2006, 23:23

jacek pisze: te drugie do tej pory są w eksploatacji naszego rzadu.
rząd chyba nie jest uradowany, zwłaszcza po licznych awaryjnych lądowaniach itp.
STACJA METRA "RATUSZ" POWINNA NAZYWAĆ SIĘ "PLAC BANKOWY"

[size=0]M-1 1 7 9 14 15 182 208 523[/size]

jacek
Zbanowany
Posty: 4807
Rejestracja: 14 lip 2006, 10:18
Lokalizacja: Ten co dostał zakaz pisania, bo pogocika upodlił

Post autor: jacek » 19 wrz 2006, 23:31

MeWa pisze:
jacek pisze: te drugie do tej pory są w eksploatacji naszego rzadu.
rząd chyba nie jest uradowany, zwłaszcza po licznych awaryjnych lądowaniach itp.
Uradowany na pewno nie jest.
Biorąc pod uwagę kondycje naszej gospodarki i wybuchające co chwila afery z udziałem różnych, byłych i terażniejszych członków rządu,nikt nie chce się chyba wychylic z kupnem nowej floty latajacej dla rzadu.Propozycje były,chociażby po katastrofie śmigłowca na ktorego pokładzie był miller.Na szczęście wszystkie propozycje rozchodza sie po kosciach.

Awatar użytkownika
Mahony2109
Posty: 327
Rejestracja: 16 gru 2005, 20:42
Lokalizacja: Piaseczno City

Post autor: Mahony2109 » 20 wrz 2006, 0:47

Na szczęście? Nie mogę się z tym na szczęście zgodzić. Abstrahując od producenta naszych rządowych samolotów, są one po prostu ex-lotowskim muzeum, które dawno nie powinno latać. Samoloty w tym wieku stają się niebezpieczne niezależnie od producenta (wystarczy popatrzeć na latające w Afryce stare Boeingi). Znaczna większość państw ex-komunistycznych zmieniło już samoloty. Można kupić w ramach jakiegoś off-setu, jakiejś wymiany, czy kupić najtańsze (np: nowego Tupolewa 2ileś - są dobre, Putin lata i mu się sprawdza). Na wielu rzeczach można oszczędzić (samochodów służboywh nie wymieniać, zmniejszyć rządowe rachunki telefoniczne, zlikiwodować VIPowskie lecznice itd), ale na bezpieczeństwie nie. Nie ważne czyim. A zresztą tu nie chodzi tylko o beczpieczeństwo rządzących (choć nawet gdyby tylko o to chodizło wymiana byłaby też konieczna) ale także ludzi na ziemi, przypadkowych pasażerów - jak Ci z Libanu itp/itd.

Pzdr.

Awatar użytkownika
MZ
Słońce Radomia
Posty: 8620
Rejestracja: 15 gru 2005, 14:25
Lokalizacja: Radom
Kontakt:

Post autor: MZ » 05 maja 2007, 1:23

:arrow: Zbliża się 20 rocznica katastrofy lotniczej w Lesie Kabackim. Poniższy reportaż jest długi, ale naprawdę warto go przeczytać, żeby zrozumieć ogrom tej tragedii. Szczególnie wstrząsające są relacje świadków, którzy byli tam chwilę po wypadku:
GW pisze:20 lat po katastrofie lotniczej na Kabatach

Karolina Kowalska, ostatnia aktualizacja 2007-05-04 22:40

Leśnik codziennie dogląda drzew na wypalonym przez spadający samolot hektarze Lasu Kabackiego. Ale w takim miejscu nic nie chce rosnąć jak trzeba.

Pan Bogdan, dziś pięćdziesięcioletni parkingowy w Parku Rozrywki "Powsin", dokładnie wie, co robił 9 maja 1987 r. o godz. 11.12. - szedł drogą w Jeziornie i stanął jak wryty: - Coś zawyło. Odwracam się, a tam samolot spada nad lasem, jak kosą tnie skrzydłami drzewa, ogon mu dymi - wspomina.

Z tamtego dnia pamięta tłum ludzi zmierzający w kierunku słupa dymu. Najpierw popędzili jego sąsiedzi i wszyscy zamieszkujący przyleśne tereny. Cztery minuty później pan Bogdan usłyszał wyjące syreny milicji, straży pożarnej i pogotowia.

O tym, co się stało, dowiedział się telewizji: Ił-62M "Tadeusz Kościuszko" lecący do Nowego Jorku rozbił się na południowym skraju Lasu Kabackiego podczas nieudanej próby awaryjnego lądowania. Zginęły 183 osoby - 11 członków załogi i 172 pasażerów, w tym 17 Amerykanów.

Kolega pana Bogdana był na miejscu w chwili, gdy samolot spadł między drzewa. - Ręce i nogi wisiały na drzewach. On wcześniej pracował na cmentarzu, to i ten widok przeżył, ale normalny człowiek by się już nie podniósł.

Samolot wbija się w las

Danuta Makulska, mieszkanka jednego z trzech domów, które wtedy stały na skraju Lasu Kabackiego, do dziś woli myśleć, że to, co wtedy zobaczyła na drzewie, to była głowa lalki. Dzisiaj przytulony do lasu teren przy polach to oficjalnie Konstancin-Jeziorna. 20 lat temu stały tu tylko trzy domy - Makulskich, Kozikowskich i Ciesielskich - nie przyznawała się do nich żadna gmina. Rolnicy chętnie przesiadywali u Ciesielskiego i świetnie dogadywali się z jego częstymi gośćmi - Jonaszem Koftą i Agnieszką Osiecką. Teraz pustkowie zamieniło się w drogie osiedle domków jednorodzinnych.

Tamtego majowego przedpołudnia Danuta Makulska pracowała w szklarni. Usłyszała huk i zobaczyła słup dymu. Pomyślała, że dom Kozikowskich się pali, i ruszyła na pomoc. Kilkusetmetrowy odcinek rowerem zajął jej najwyżej pięć minut. - Ścięte drzewa, blacha i kłęby dymu. 2,5 m ode mnie leżał kawałek ludzkiego korpusu z głową i strzępami kończyn - wspomina po 20 latach. Z szoku wyrwali ją wojskowi, którzy znienacka wyrośli przed nią i kazali się ewakuować.

Artysta malarz Jerzy Ciesielski odebrał właśnie z kiosku teczkę z poranną prasówką. - Czytam, a tu nagle huk. Psy do domu wleciały, a przez okno widzę obraz, który nie dociera do wyobraźni - samolot wbija się w las. Pomyślałem, że las koło Kozikowskich się pali, i złapałem za aparat - wspomina. Z zamkniętymi oczami wleciał w dym. - Kiedy je otworzyłem, nogi wrosły mi w ziemię. Zobaczyłem bezgłowy korpus ludzki wbity w drzewo. Za mną pędzili jacyś ludzie, ale już nie zdążyli wejść. Znikąd pojawiły się szwadrony ZOMO, milicji, helikoptery. Szybko i sprawnie odgrodzili nas od szczątków samolotu - opowiada Jerzy Ciesielski i zapala papierosa. 9 maja 1987 r. mijały dwa lata, jak rzucił palenie. Tamtego dnia, z nerwów, sięgnął po papierosy i tak zostało mu do dzisiaj. Nie wie, kiedy udało mu się zrobić zdjęcia, których nie miała żadna agencja prasowa, a pewnie nawet i wojsko. Już ich nie ma - nie oddała jedna ze stacji telewizyjnych. Pamięta, że kiedy je wywoływał we własnej łazience, nie mógł uwierzyć w wyłaniające się czarno-białe kształty: żebra na drzewie, fragmenty odzieży, korpus zawieszony między dwoma pniami. Przez kilka lat nie przyznawał się do nich nikomu. Nie chciał podpaść rządowi, który miał swoją wersję kabackiej rzeczywistości.

Radzieccy konstruktorzy nie mogą być winni

Oficjalnie przekazana do mediów informacja była lapidarna. Samolot spadł, szczątki usunięto, a przewoźnik LOT otoczył bliskich ofiar troskliwą opieką - zapewnił im nocleg w warszawskich hotelach, restauracyjne wyżywienie, odszkodowania. Przez kilka tygodni strona rządowa milczała na temat przyczyn katastrofy. Na konferencji prasowej 12 maja, czyli trzy dni po tragedii, rzecznik rządu Jerzy Urban beształ dziennikarzy za niecierpliwość i oświadczył: "Komisja rządowa działająca pod przewodnictwem wicepremiera Zbigniewa Szałajdy zapowiedziała, że po ustaleniu faktów i okoliczności katastrofy poda wyniki swoich prac do publicznej wiadomości".

Iły-62 miały być perłą polskiej floty, w której latały wyłącznie radzieckie samoloty. Dziś otwarcie mówi się o wadliwym rozwiązaniu konstrukcyjnym. Cztery silniki w tyle kadłuba blokowały się po dwa. Kiedy wybuchał jeden, zniszczeniu natychmiast ulegał drugi, uszkadzając kadłub. Tak było 9 maja 1987 r. z "Tadeuszem Kościuszką". Musiało dojść do kilku katastrof i poważnych awarii, żeby określenie "latające trumny" przedostało się za żelazną kurtynę.

Polscy inspektorzy od razu ustalili, że do tragedii doszło z winy radzieckich konstruktorów - przewiercili łożysko, jego turbina eksplodowała, a jeden z kawałków uszkodził lewy silnik. Żaden inspektor nie odważyłby się jednak podpisać pod takim protokołem. Strona radziecka winę zrzucała na złe przygotowanie polskiej załogi. Kiepski argument, bo 59-letni kapitan Zbigniew Pawlaczyk był wówczas jednym z najlepszych i najbardziej doświadczonych polskich pilotów. Drugi pilot, 54-letni major Leopold Karcher, latał nawet na trudnosterowalnych bombowcach. Zapis z czarnej skrzynki samolotu to świadectwo ich profesjonalizmu. O 10.41, 34 min po starcie z Okęcia, nad Grudziądzem pierwszy przerażający dźwięk sygnalizuje wyłączenie się autopilota, a kabina zgłasza rozhermetyzowanie. Przez następne 23 min załoga i kontrolerzy lotów przekazują sobie konkretne komunikaty, szukając bezpiecznego rozwiązania. O godz. 11.12 i 13 s z kabiny padają ostatnie słowa: "Dobranoc!!! Do widzenia!!! (krzyk)" i legendarne już: "Cześć!!! Giniemy!!!". Kapitan Pawlaczyk zostaje uznany za bohatera, który do ostatnich sekund walczył o życie pasażerów i uratował mieszkańców Kabat, lądując w lesie, a nie wśród bloków.

Warszawska prokuratura długo zastanawiała się, jak określić przyczynę awarii, żeby nie urazić Wielkiego Brata. W grudniu umorzyła sprawę, ustalając, że powodem awarii było "przedwczesne, zmęczeniowe zniszczenie elementów tocznych". Błąd nie leżał więc ani po stronie radzieckiej, ani polskiej, ani nawet łożyska. Winne było "zmęczenie".

Ludzie podnosili przedmioty, szukali

Dużo trudniej było się rządowi wytłumaczyć z przewijających się w prasie informacji o "poszukiwaczach skarbów" na miejscu katastrofy. Podpułkownik Adam Rapeta opowiadał Katarzynie Nazarewicz i Wojciechowi Krzyżanowskiemu z "Przeglądu Tygodniowego" o miejscowych, którzy kilka minut po tragedii zdejmowali pierścionki z pokrwawionych palców: "Zobaczyłem matki z małymi dziećmi na rękach (...) oglądające makabryczne szczątki, pourywane kikuty i korpusy bez głów, rąk i nóg. Wszyscy chodzili wokół porozrywanych ciał z wyszarpanymi mięśniami i wylewającymi się przez rozerwane brzuchy jelitami. Ludzie usiłowali przeglądać rzeczy ofiar, podnosili przedmioty, szukali".

Kilka dni później o grabieży na miejscu katastrofy plotkowała już cała Polska. Kiedy wiadomość o szabrownikach podchwycili zachodni dziennikarze, Jerzy Urban skrytykował polskie media za "epatowanie wiadomościami nierzetelnie zebranymi". "To, co obecnie ukazuje się na ten temat w prasie polskiej, a szczególnie zagranicznej, to pogłoski i prywatne interpretacje, hipotezy i spekulacje" - mówił.

Rodziny ofiar rzadko mogły liczyć na rzeczy bliskich. Potrzeba było dużego szczęścia, żeby w namiocie identyfikacyjnym rozstawionym po katastrofie na Wólce Węglowej rozpoznać zmarłego po przedmiocie, a nie przerażającym zdjęciu nadpalonej twarzy. Henryk Mackiewicz rozpoznał obrączkę przywiezioną kiedyś żonie z Afryki. Obrączka nazywała się "seven days" i składała się z siedmiu połączonych ze sobą kółeczek - gwarantujących szczęście w każdy dzień tygodnia. Janina Stradecka dostała spiralny kolczyk córki Anieli, nazywanej Ajką. Poza tym z bagaży ocalało niewiele: słoik grzybków, butelka spirytusu. W skórzanej torebce na suwak, którą oddano rodzinie pani Haliny Domerackiej, było wszystko, prócz pieniędzy - 400 dol. i 10 tys. zł. Dziwne, bo nie wypadła ani Biblia, ani zdjęcia, ani paszport, nawet kaseta z rozmówkami angielskimi tam była. A pieniądze Halina Domeracka miała schować między kartki Nowego Testamentu. Został tylko kwit z banku.

Sprzątali, a pieniądze chowali po kieszeniach

Dzisiaj w okolicach Powsina i Józefosławia nikt nie chce mówić o szabrze. Kazimiera Kozikowska jest oburzona, że ktoś mógł o to podejrzewać ją lub kogoś z sąsiadów. - Tragedia ludzka się wydarzyła, a wy szukacie sensacji. Jaki szabrunek, jak cztery minuty po kraksie cały teren obstawiło ZOMO? Kto miał tam kraść? - ucina rozmowę.

Wojciech Makulski, mąż Danuty, po raz pierwszy o grabieżach usłyszał o 16, pięć godzin po tragedii, od dziennikarki z radia, i zdziwiony zapytał żonę. Tylko machnęła ręką: - Przecież ja byłam tam kilka minut po fakcie, a już wtedy na miejscu było ZOMO i nikogo nie wpuszczali. Tłumy ludzi, którzy biegli w tamtą stronę, przybyli po mnie. Więc o jakich tu mówić złodziejach? - pyta. A mąż-wesołek przygaduje: - Widzisz, nie załapałaś się na nadpalone dolary!

Jerzy Ciesielski śmieje się z tych przypuszczeń. - Żaden z nas, lokalnych mieszkańców, nie ma nawet śrubki z tego samolotu. ZOMO ogrodziło teren i nie wpuszczało nikogo. Kiedyś pokłóciłem się z jednym pułkownikiem, bo kazał mi dojeżdżać do domu kilkukilometrowym objazdem nawet po trzech dniach, kiedy wojsko uprzątnęło już blachę i szczątki ludzkie oraz zaorało cały teren. Ci, co tam pracowali, zomowcy, mogli rabować. Ale nie tutejsi - mówi.

Były milicjant, który w 1987 r. pracował w jednym z warszawskich komisariatów, nie wierzy w całkowitą niewinność miejscowych, ale nie dałby złamanego grosza za zomowców. - Mieli sprzątać, to sprzątali, a pieniądze chowali po kieszeniach. Bo kto im udowodnił, że wiezione przez pasażerów dolary nie spłonęły? A pensje były liche i trzeba było sobie budżet podreperować - uważa.

Lipy, buki po 20 latach

W leśniczówce przy Parku Rozrywki w Powsinie, o tragedii rozmawia się przynajmniej raz do roku, kiedy trzeba przygotować pomnik na odprawianą tam rocznicową mszę. 9 maja 1987 roku pracownicy znają dokładnie, choćby z opowiadań. Teraz, 20 lat później, katastrofa znów powraca we wszystkich rozmowach, wypierając aktualne tematy - rozjeżdżających las rowerzystów, chuliganów z bejsbolami, którzy chcieli wrzucić do ogniska policyjny radiowóz.

Były leśnik, który od 1997 r. codziennie dogląda miejsca katastrofy prawie na pamięć zna nazwiska wyryte na pamiątkowym głazie, żegna się przed blaszanym krzyżem z napisem: "Ofiarom katastrofy - Parafia św. Ap. Piotra i Pawła w Pyrach, 9 V 1987". - W środę 20. rocznica i trzeba zadbać o wygląd lasu. Zrobiliśmy nowe ławki, pomalowaliśmy płoty, wymieniliśmy na drewniane te ohydne blaszane kosze. Niech rodziny wiedzą, że dbamy o miejsce tragedii - mówi i zaznacza, że chce pozostać anonimowy. Codziennie dogląda drzew, które kilka lat temu dosadzał na wypalonym podczas kraksy hektarze. Lipy, buki, dęby i jawory miały być sadzone kwadratami, w widoczną z lotu ptaka szachownicę. Ale w takim miejscu nic nie chce rosnąć jak trzeba.

Mężczyzna z brzuszkiem zagaduje leśnika: - Proszę pana, proszę pana, czy to ten samolot, w którym zginęła Anna Jantar? Bo właśnie się o to z żoną kłócimy - pyta. Od kilkunastu lat większość ludzi myli katastrofę "Kościuszki" z tragedią "Mikołaja Kopernika", który 14 marca 1980 r. rozbił się niecały kilometr przed progiem pasa startowego na Okęciu.

A leśnik po raz tysięczny wyjaśnia: - Nie, tamten rozbił się siedem lat wcześniej, na fort wojskowy przy al. Krakowskiej. Zginęło 87 osób. Nasza Jantar i cała bokserska reprezentacja USA zaproszona na mecz towarzyski do Warszawy, kilku Rosjan i Niemców.

***
Korzystałam z książki Marka Saryusza-Wolskiego "Cisza po życiu", wznowionej właśnie przez wydawnictwo Iskry.

Awatar użytkownika
Piotrek
Posty: 6104
Rejestracja: 30 gru 2005, 10:27
Lokalizacja: Radiowo/Bemowo

Post autor: Piotrek » 05 maja 2007, 9:55

Straszna tragedia... Mieszkańcy opisują to bardzo dokladnie - te szczątki ludzi i wszystko - niesamowite wrażenie musiało to wywrzeć na nich.

A na google earth widać dokładnie tą wypaloną ziemię, gdzie była katastrofa samolotu.
Kasta pianistów
Pozdrawiam, Szafran.

Awatar użytkownika
Wolfchen
(Busmann)
Posty: 14787
Rejestracja: 16 kwie 2006, 9:21
Lokalizacja: Warszawa

Post autor: Wolfchen » 05 maja 2007, 11:29

Z powietrza dobrze, a z poziomu 0? Kiedyś się muszę zapuścić w tamte rejony...
http://maps.google.com/?ie=UTF8&ll=52.1 ... &z=14&om=1
S3 | S4 | R8 | R90 | RE8 | RE90 || 10 | 11 || 105 | 136 | 167 | 178 | 184 | 186 | 255 | 414 | 523 | N43

Awatar użytkownika
Kleszczu
Stoi... Sofista?
Posty: 13046
Rejestracja: 14 gru 2005, 19:48
Lokalizacja: Nowe Włochy
Kontakt:

Post autor: Kleszczu » 05 maja 2007, 11:34

Busmann pisze:Z powietrza dobrze, a z poziomu 0? Kiedyś się muszę zapuścić w tamte rejony...
http://maps.google.com/?ie=UTF8&ll=52.1 ... &z=14&om=1

Ale miejsce, które pokazuje tam mapka to nie jest miejsce katastrofy :roll:
"Ale potrafił podać dokładnie godziny wyjazdu i przyjazdu pociągu Paryż-Berlin, kombinacje połączeń między Lyonem i Warszawą.(...) Nawet naczelnik stacji by się w tym zgubił..."
Albert Camus-"Dżuma"

"Kiedyś chciałem umrzeć młodo jak Jim Morrison, ale z czasem zacząłem patrzeć na to inaczej..." - Ryszard Riedel

Tm
Posty: 7559
Rejestracja: 13 gru 2005, 21:27
Lokalizacja: Boskie Buenos

Post autor: Tm » 05 maja 2007, 11:37

ślad po katastrofie widać nawet na mapach topograficznych jako jaśniejszy, młodszy pas lasu
აბგდევზთიკლმნოპჟრსტუფქღყშჩცძწჭხჯჰ
абвгґдеєжзиіїйклмнопрстуфхцчшщюяь
ابتثجحخدذرزسشصضطظعغفقكلمنهويةى

Awatar użytkownika
MZ
Słońce Radomia
Posty: 8620
Rejestracja: 15 gru 2005, 14:25
Lokalizacja: Radom
Kontakt:

Post autor: MZ » 05 maja 2007, 11:40

R-11 Kleszczowa pisze:Ale miejsce, które pokazuje tam mapka to nie jest miejsce katastrofy.
:arrow: Miejsce katastrofy jeszcze się załapuje, ale po lewej stronie, na wysokości kwadratu z minusem.

Szamot
Posty: 2315
Rejestracja: 13 gru 2005, 14:09

Post autor: Szamot » 05 maja 2007, 12:34

Radzieccy konstruktorzy nie mogą być winni

(...) Warszawska prokuratura długo zastanawiała się, jak określić przyczynę awarii, żeby nie urazić Wielkiego Brata. W grudniu umorzyła sprawę, ustalając, że powodem awarii było "przedwczesne, zmęczeniowe zniszczenie elementów tocznych". Błąd nie leżał więc ani po stronie radzieckiej, ani polskiej, ani nawet łożyska. Winne było "zmęczenie".
Materiał jest nieco zmanipulowany. "Przedwczesne zuzycie zmęczeniowe łożyska" świadczy o:
1) albo wadzie materiałowej - wówczas winny jest producent łożyska
2) albo źle obliczonej wytrzymałościowo konstrukcji - wówczas winny jest projektant.

Więc nie dajmy sie zwariowac z tym przypodobywaniem się temu, czy tamtemu. Bo moim zdaniem autor bądź nie wie jaka jest definicja wytrzymałości zmęczeniowej, bądź też chcąc osiągnąć konkretny efekt opiera sie na tym, że nie wiedzą tego czytelnicy.

A, że w tamtych czasach niepolityczne było wytaczanie procesu o odszkodowanie producentowi, jest sprawą osobną. Niemniej pamiętajmy, że wówczas był socjalizm. Pieniądz miał inną pozycję, a Blok Wschodni był współuzależniony gospodarczo. Więc o co i po co walczyć?

****************************************************************

Pamiętam jako dziecko najpierw informację o wypadku, ogłoszenie żałoby narodowej. A następnie wieczorną audycję radiową w programie pierwszym, w ktorej wyczytano wszystkie nazwiska osoób które zginęly. Nazwiska załogi były na końcu. Piloci ostatni.

Awatar użytkownika
fik
Naczelne Chamidło
Posty: 27407
Rejestracja: 10 gru 2005, 12:34
Lokalizacja: so wait for me at niemandswasser

Post autor: fik » 05 maja 2007, 12:37

MZ pisze: :arrow: Miejsce katastrofy jeszcze się załapuje, ale po lewej stronie, na wysokości kwadratu z minusem.
Tak, mów do nas jeszcze, jak każdy z nas widzi co innego w innej rozdzielczości :D
and I ask my masks and I:
surely we are living in a dream?

Awatar użytkownika
Piotrek
Posty: 6104
Rejestracja: 30 gru 2005, 10:27
Lokalizacja: Radiowo/Bemowo

Post autor: Piotrek » 05 maja 2007, 12:44

Na dole lasu po lewej od tego co Busmann pokazał :P
Kasta pianistów
Pozdrawiam, Szafran.

Paweł84
Posty: 108
Rejestracja: 20 mar 2006, 21:31
Lokalizacja: Legionowo

Post autor: Paweł84 » 05 maja 2007, 16:24

Na miejscu w strukturze lasu wyraźnie widać młodsze nasadzenia i granicę między "nowym" a starym lasem. Jednak drzewa już podrosły (minęło przecież 20 lat) i gdybym nie wiedział, że w tym miejscu rozbił się samolot to bym się po niczym szczególnym nie zorientował.

TOMEK
Posty: 2494
Rejestracja: 04 lut 2006, 18:12
Lokalizacja: URSYNÓW

Post autor: TOMEK » 05 maja 2007, 17:24

Mieszkam chyba najbliżej miejsca katastrofy, na Ursynów sprowadziliśmy się w 1989, byłem tam wiele razy. Pamiętam, że drzewa były jeszcze bardzo młode, a teren ogrodzony (pewnie nadal jest). Dawno tam nie byłem, muszę się podjechać na rowerze...

ODPOWIEDZ