: 25 sie 2011, 9:37
ŹródłoGazeta Stołeczna pisze:
Po cichu zmienili zasady: tracimy na doładowaniu biletu
Jarosław Osowski
2011-08-25, ostatnia aktualizacja 2011-08-24 22:13
Od kilku do kilkunastu złotych tracą pasażerowie, którzy doładowują kartę miejską przed upływem ważności starego biletu. Urzędnicy zmienili zasady wraz z podwyżką, mało kto o tym jednak wie.
O swoim odkryciu opowiedziała "Gazecie" Anna Kołtunowicz. - Kiedy wchodziłam do metra, bramka piszczała i świeciła na żółto, ostrzegając, że za cztery dni kończy się ważność mojego biletu. Poszłam więc do automatu, żeby załadować taki sam 90-dniowy, a tam ostrzeżenie, że anulują mi resztę poprzedniego kontraktu. To mnie zaskoczyło, bo nigdy dotąd z czymś takim się nie spotkałam. Trzy dni zastanawiałam się, czy jeśli wstrzymam się z aktywacją tego nowego biletu w kasowniku, to nie stracę jednak pieniędzy za stary - mówi.
Okazuje się, że stary bilet stracił ważność już w momencie zakodowania nowego, więc w razie kontroli pani Annie groziła dodatkowo kara za jazdę na gapę. O tym też nie wiedziała.
- Były przecież informacje, ta pani zlekceważyła nasz komunikat - stwierdza Igor Krajnow, rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego.
Komunikat, o którym mówi, pojawił się na stronie internetowej ZTM w ostatniej chwili przed podwyżką w połowie sierpnia, dziś trzeba go już szukać w archiwum informacji. A przecież wielu warszawiaków dopiero teraz wraca z urlopów i wakacji, przed nowym rokiem szkolnym część z nich będzie doładowywać wciąż ważne karty miejskie. Pasażerowie są przyzwyczajeni do tego, że jeśli dokupują na karcie taki sam bilet, zaczyna on obowiązywać automatycznie dopiero w dniu, kiedy upływa termin starego.
Teraz mamy jednak nowe reguły, a całe zamieszanie wiąże się z podwyżką. Nowe ceny obowiązują od 16 sierpnia, a wraz z nią zmieniły się kody biletów na karcie miejskiej. Igor Krajnow przekonuje, że w razie pomyłek nic straconego, bo pieniądze bez potrąceń można odzyskać w jednym z punktów obsługi pasażerów. Nie trzeba mieć do tego żadnych kwitków ani rachunków - system sam rozpozna, kiedy kodowaliśmy na karcie nowy bilet, a kiedy upływała ważność starego. - Nasze kasjerki uprzedzają o wszystkim pasażerów - zapewnia rzecznik ZTM.
- Naprawdę? Poszłam do urzędniczki w punkcie na stacji Plac Wilsona i wcale nie zaproponowała mi zwrotu nadpłaty - mówi nasza czytelniczka. - Usłyszałam tylko w tonie pretensji, że zmiana kodów to coś zupełnie normalnego i że każdy o tym wie. Odpowiedziałam, że normalny człowiek nie jest w stanie zrozumieć, dlaczego jego pieniądze nagle idą w kosmos!
Wczoraj po południu pani Anna odwiedziła punkt ZTM na sąsiedniej stacji metra Marymont. - Tam kasjerka starała się już mi pomóc, ale pieniędzy i tak nie odzyskałam. Zorientowałam się za to, że 10 sierpnia dyrektor ZTM wydał wewnętrzną instrukcję, jak postępować z takimi upartymi pasażerami jak ja. Okazuje się, że mają składać pisemne reklamacje albo trzeba ich odsyłać do trzech wytypowanych punktów, gdzie urzędnicy przedłużają na kartach miejskich termin ważności biletów o stracone dni - relacjonuje. - Mam więc stać w długiej kolejce na stacji Ratusz-Arsenał albo Centrum. Mogę też pojechać do siedziby ZTM przy Żelaznej, gdzie mi zupełnie nie po drodze. A wszystko dlatego, że urzędnicy wprowadzili sobie nowe zasady, nie zapewniając odpowiedniej informacji, o co w tym tak naprawdę chodzi.
Nasza czytelniczka dodaje, że jej historia powinna być też ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy doładowali karty miejskie tuż przed podwyżką, jeszcze po starych cenach. Ich może spotkać to samo, tyle że za miesiąc, dwa, trzy lub sześć - w zależności od tego, jakie bilety (30 - lub 90-dniowe) kupili i ile ich zakodowali (mogli jeden lub dwa). Teraz muszą czekać aż do końca terminu, inaczej stracą część zaoszczędzonych pieniędzy albo narażą się na wędrówki po punktach ZTM z reklamacją.
Komentarz Jarosława Osowskiego
Abstrahując od dużej skali podwyżki, nie mogę się nadziwić, jak fatalnie została przygotowana. Pisaliśmy już, że nie wszędzie można kupić wszystkie rodzaje biletów, że część nowych kartoników jest wadliwa i nie akceptują ich kasowniki. ZTM postarał się też, by utrudnić możliwość zwrotu niewykorzystanych biletów ze starej taryfy - nie dodrukował przejściówek i ludzie stoją w zawijanych kolejkach przed pojedynczymi okienkami. Do tego dopiero teraz do części pasażerów wracających z urlopów docierają nowe zasady kodowania kart miejskich.
Widocznie urzędnicy liczą na to, że nikomu nie będzie się chciało fatygować ze zwrotem pojedynczych starych biletów albo po to, by odzyskać pieniądze za zbyt wcześnie doładowaną kartę miejską. Tu kilkadziesiąt groszy, tam kilka złotych - i w skali miasta zbierze się pokaźna suma. Czy tylko ja mam wrażenie, że dzięki całemu zamieszaniu, które towarzyszy podwyżce, ZTM chce wyciągnąć z naszych kieszeni dodatkowe pieniądze?