http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,3603243.html
Rowerzyści to egoiści - opinia czytelnika
Jerzy Śleszyński
2006-09-07, ostatnia aktualizacja 2006-09-07 21:43
Między bajki trzeba włożyć, że rowerzyści górują obyczajowo czy kulturowo nad innymi użytkownikami dróg i chodników. Polski światek rowerowy jest zdominowany przez zachowania egoistyczne i nieprzyjazne. Przeciętny rowerzysta w stolicy nie jest ani bardziej ludzki, ani grzeczniejszy niż przeciętny szofer ciężarówki
Ostatnio pojawił się w "Gazecie" artykuł, który skłania mnie do polemicznej odpowiedzi. Bardzo dużo miejsca poświęcono w nim precedensowi związanemu z ukaraniem mandatem pieszego. Powitano jak pierwsza jaskółkę zwiastującą wiosnę fakt, że w wyniku kolizji rowerzysty z pieszym na ścieżce rowerowej pani, która wtargnęła na ścieżkę, poza obrażeniami musiała również odcierpieć słony mandat.
Czytając stosunkowo często i dokładnie "Gazetę", nie zauważyłem artykułów opisujących, a tym bardziej krytykujących kulturę rowerową w Polsce. Nie przypominam sobie interwencyjnych i piętnujących wezwań do poskramiania agresywnych rowerzystów, natomiast "pani na ścieżce" spotkała się z całkowitym potępieniem, a mandat został uznany za "krok we właściwym kierunku". Nie zgadzam się z oceną opisanego wypadku, a jeszcze bardziej ze strategią posługiwania się takim właśnie zdarzeniem do promocji ruchu rowerowego.
Wyjaśniam z góry, że jestem za rozwijaniem infrastruktury rowerowej, nie mam samochodu i będę szczęśliwy, jeżeli komunikacja miejska i ścieżki rowerowe umożliwią mi w bliskiej przyszłości szybkie i bezpieczne przemieszczanie się po mieście.
Lekceważą pieszych
Między bajki trzeba włożyć aprioryczne domniemanie, że krajowi rowerzyści górują obyczajowo czy kulturowo nad innymi użytkownikami dróg i chodników. Z wyjątkiem wąskiego kręgu pasjonatów i środowisk alternatywnych polski światek rowerowy, a więc statystyczna masa osób poruszających się na rowerach, jest zdominowany przez zachowania egoistyczne i nieprzyjazne, zupełnie na bakier z zasadami współżycia i kulturą osobistą. Przeciętny rowerzysta w stolicy nie jest ani bardziej ludzki, ani grzeczniejszy niż przeciętny szofer ciężarówki.
Większa liczba rowerzystów nie oznacza poprawy w ramach stosunków międzyludzkich powstających w komunikacji miejskiej. Znane są powszechnie i krytykowane złe obyczaje i zachowania kierowców wobec rowerzystów. Otóż twierdzę, że rowerzyści przenoszą dokładnie te same relacje na chodnik, traktując pieszych z taką samą nonszalancją, lekceważeniem i zaczepnością, jak robili to wobec nich kierowcy. Stosunki między rowerzystami chodnikowymi a pieszymi są dokładną kalką chamskich incydentów znanych z szosy. Wymuszanie pierwszeństwa, "dociskanie" do ściany, straszenie hamowaniem, spychanie z drogi - to codzienna praktyka co bardziej agresywnych rowerzystów na warszawskich chodnikach.
Jazda na pełny gaz
Nikt nie podjął społecznej, a tym bardziej socjologicznej dyskusji z modelem współczesnego, polskiego rowerzysty, na wszelki wypadek dodam - wielkomiejskiego. A jest to wizerunek fatalny. Po płaskiej Warszawie jeżdżą głównie rowery górskie, terenowe i akrobatyczne, bo taki jest szpan, bo taka jest wizja młodych ludzi, którzy popis i wygłup cenią wyżej niż zwykłe pedałowanie z punktu A do punktu B. Z kolei wielu "ambitnych" rowerzystów wyjeżdża na miasto w pełnym oprzyrządowaniu (ochraniacze itp.) jak na zawody. Nie na wyznaczonych do tego miejscach, ale już od drzwi klatki schodowej realizują trening wyczynowy, nie licząc się z bezpieczeństwem innych ludźmi. Zwróciłem kiedyś uwagę pajacowi, który na chodniku, wśród idących ludzi, wykonywał akrobacje na jednym kole. Spytałem, dlaczego robi to na chodniku, a on dowcipnie odpowiedział, że na jezdni jest zbyt niebezpiecznie. Ten przykład dobrze oddaje mentalność większości.
Obecność ścieżek rowerowych, wciąż nielicznych, nie zmienia agresywnych zachowań polegających na tym, że rowerzyści z dużą szybkością przecinają w dowolnym kierunku chodnik, a nawet przejścia dla pieszych. Powszechną praktyką jest wymienne traktowanie dróg i ciągów pieszych bez sygnalizowania zmiany kierunku ruchu, bez liczenia się z bezpieczeństwem pieszych. Prawie każdego dnia widzę rowerzystów jadących chodnikiem obok ścieżki rowerowej, a bardzo często jadących szpalerem (nawet do trzech-czterech rowerów w rzędzie). Praktycznie nie są używane dzwonki, bo szpan polega na wyminięciu na dużej prędkości grupy pieszych, a nie na zwolnieniu i powiadomieniu ich sygnałem o zbliżaniu się roweru. W parkach jazda na pełny gaz lub wyścigi są normą.
W czasie mojego pobytu w Kopenhadze i Kilonii miałem okazję przez długi czas korzystać wyłącznie z komunikacji rowerowej. Szokujące i pouczające jest to, że niezliczeni rowerzyści w różnym wieku używają tam na ścieżkach rowerowych zwykłych, często starych i stosunkowo powolnych rowerów. Widywałem oczywiście rowery wyczynowe, ale wyścigowe tylko na szosie, a crossowe tylko na dachach samochodów udających się za miasto. Rowerzyści poruszają się zawsze gęsiego, co jest traktowane jako przykazanie numer jeden. Ponadto jadą z małą szybkością, a nachalne wyprzedzanie traktowane jest jako gruby nietakt.
Więcej życzliwości
Podsumowując, rower w mieście jest w krajach cywilizowanych tylko i wyłącznie środkiem komunikacji. Nie służy do publicznej demonstracji dochodów, ułańskiej fantazji lub zamiłowania do ryzyka. Zdarzyło mi się widzieć pieszych, którzy przez nieuwagę wdepnęli na ścieżkę rowerową. Jedynym tego następstwem był ostrzegawczy dzwonek rowerzysty. Mała prędkość wykluczała kolizję, a kultura osobista zmieniała te małe incydenty w towarzyską pogawędkę. Kierowcy traktują z szacunkiem rowerzystów, rowerzyści podobnie traktują pieszych. (...)
A w Warszawie? Czy trzeba dowodzić, że rower jest twardszy od człowieka i choćby dlatego większa ostrożność i życzliwość ze strony rowerzystów bardzo przydałaby się również na ścieżkach rowerowych?
Do bólu prawdziwe, wreszcie ktoś napisał prawdę o świętych krowach na dwóch kółkach...
(fik, rowerzysta, pieszy i pasażer)