Kontrola w Kolejach Mazowieckich - problem z odwoĹaniem
Moderator: JacekM
Witam. Mam pewną kwestię, która mnie nurtuje od jakiegoś czasu. Całość sprowadza się do pytań na końcu, ale sądzę, że lepiej jak wcześniej nakreślę sytuację której one dotyczą.
W czerwcu 2010 wsiadłem do pociągu Kolei Mazowieckich na stacji Zielonka w kierunku Warszawy Wileńskiej. Jestem osobą spoza mazowieckiego, przyjeżdżam tam do swojej dziewczyny. Do poruszania się po stolicy jak i do wspomnianej Zielonki używam biletów ZTM dwustrefowych krótkookresowych, głównie 24-godzinnego i 3-dniowego. Tamtego dnia skończył mi się bilet 3-dniowy (dokładnie dzień wcześniej) i wsiadając rano do pociągu chciałem skasować 24-godzinny, który już posiadałem.
Problem zaczął się od tego, że wsiadłem nie do pierwszego, ale do trzeciego wagonu. Na pomoście zauważyłem kontrolera wypisującego komuś mandat. Bez wrażenia udałem się w kierunku czoła pociągu aby skasować bilet, jak już kiedyś robiłem. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał mnie drugi kontroler i nie pozwolił mi iść dalej tylko zażądał okazania dokumentu tożsamości, jak się później okazało celem wystawienia wezwania do zapłaty. Piszę jak się później okazało, bo kompletnie mnie wtedy zamurowało. Od czasu wejścia do pociągu do kontroli minęło może 10 sekund. Pociąg ciągle stał na stacji Zielonka. Dowiedziałem się, że jestem traktowany jako osoba jadąca bez ważnego biletu. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że nie jestem tutejszy, że nie byłem świadom takiego wymogu, że informacja o tym widnieje dopiero w pociągu, że jeszcze stoimy itp. Kontroler zbyt wiele nie powiedział tylko wypisał wezwanie, oddał mój dokument po czym na kolejnej stacji w Ząbkach wysiadł rzucając na odchodne "wezwanie przyjdzie pocztą". Jak można się domyślić później okazało się, że rzekomo odmówiłem odbioru wezwania i podpisu.
Świadkami całego zdarzenie była moja dziewczyna oraz jakiś starszy człowiek, który w zaoferował się, że może świadczyć w mojej sprawie i zostawił mi swoje namiary.
Sprawa potoczyła się dalej w ten sposób, że odwołałem się od tej decyzji argumentując na różne sposoby swoją wiarygodność i dobrą wolę oraz całą sytuację (tak wiem, bla bla bla). Dołączyłem także podpisane oświadczenia tych dwóch świadków.
Gdzieś po miesiącu dostałem listowną odpowiedź, że moja reklamacja została odrzucona. W skrócie, bo wsiadłem do trzeciego wagonu a nie pierwszego jak powinienem. Rozumiem, że trudno się z tym kłócić, dlatego nie chcę poruszać tego wątku. Interesuje mnie natomiast inna rzecz. Odpowiedź na moją reklamację otrzymała także moja dziewczyna i dowiedziała się, że rzekomo TEŻ nie miała wtedy ważnego biletu, jednak w przeciwieństwie do mnie opłaciła karę (jakoś nie mogę przywyknąć do określenia opłata dodatkowa) na miejscu, u kontrolera! Zaznaczę, że w rzeczywistości miała w tamtym czasie przy sobie doładowaną kartę miejską i okazała ją kontrolerowi na jego żądanie i wszystko grało. Jest to dość istotne, bo zapewne z tego powodu moi świadkowie zostali uznani za nieprawdomównych. Wniosek - albo kontroler ma słabą pamięć, albo mówi nieprawdę.
Koniec końców - postanowiłem porozmawiać z naczelnikiem działu windykacji KM, bo jak to może być, żeby kontroler składał nieprawdziwe zeznania. Nic jednak nie wskórałem, pominę ten epizod. Naczelnik mówił, że swego mogę domagać się w sądzie. Przejdę do sedna, czyli pytań:
1) czy kontroler może przeprowadzać kontrolę biletów w trakcie postoju pociągu na stacji? (naczelnik jakoś pokrętnie mówił, że nie)
2) czy można udowodnić, że dany podróżujący w danym czasie jechał bez ważnego biletu i uiścił opłatę dodatkową u kontrolera? Czy istnieje jakaś dokumentacja na ten temat i czy można żądać wydania kopii? (kilku pracowników KM mówiło, że tak, inni że nie, bo opłata została uiszczona na miejscu)
Niedługo złożę skargę na kontrolera, jednak czy to coś wniesie do całej sprawy? Jakoś wątpię. Na razie ponownie się odwołałem z zastrzeżeniem, że kontrola była nieuprawniona, a kontroler składa nieprawdziwe zeznania.
Dodam jeszcze, że moja dziewczyna otrzymała na Senatorskiej (też po bólach) historię doładowań jej karty miejskiej świadczącej o tym, że miała w tym czasie ważny bilet. Naczelnik powiedział jednak "ale mogła jej wtedy nie mieć przy sobie"... No ok, nawet zakładając że jej nie miała przy sobie - kto normalny w takiej sytuacji płaci opłatę dodatkową u kontrolera?
Rozumiem, że świat jest pełen naciągaczy, stąd sporo sceptycyzmu i biurokracji, ale czy naprawdę muszę udawać się do sądu aby domagać się swoich praw i nie być traktowany jak oszust?
Liczę na Wasze sugestie i odpowiedzi, za które z góry dziękuję.
W czerwcu 2010 wsiadłem do pociągu Kolei Mazowieckich na stacji Zielonka w kierunku Warszawy Wileńskiej. Jestem osobą spoza mazowieckiego, przyjeżdżam tam do swojej dziewczyny. Do poruszania się po stolicy jak i do wspomnianej Zielonki używam biletów ZTM dwustrefowych krótkookresowych, głównie 24-godzinnego i 3-dniowego. Tamtego dnia skończył mi się bilet 3-dniowy (dokładnie dzień wcześniej) i wsiadając rano do pociągu chciałem skasować 24-godzinny, który już posiadałem.
Problem zaczął się od tego, że wsiadłem nie do pierwszego, ale do trzeciego wagonu. Na pomoście zauważyłem kontrolera wypisującego komuś mandat. Bez wrażenia udałem się w kierunku czoła pociągu aby skasować bilet, jak już kiedyś robiłem. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymał mnie drugi kontroler i nie pozwolił mi iść dalej tylko zażądał okazania dokumentu tożsamości, jak się później okazało celem wystawienia wezwania do zapłaty. Piszę jak się później okazało, bo kompletnie mnie wtedy zamurowało. Od czasu wejścia do pociągu do kontroli minęło może 10 sekund. Pociąg ciągle stał na stacji Zielonka. Dowiedziałem się, że jestem traktowany jako osoba jadąca bez ważnego biletu. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że nie jestem tutejszy, że nie byłem świadom takiego wymogu, że informacja o tym widnieje dopiero w pociągu, że jeszcze stoimy itp. Kontroler zbyt wiele nie powiedział tylko wypisał wezwanie, oddał mój dokument po czym na kolejnej stacji w Ząbkach wysiadł rzucając na odchodne "wezwanie przyjdzie pocztą". Jak można się domyślić później okazało się, że rzekomo odmówiłem odbioru wezwania i podpisu.
Świadkami całego zdarzenie była moja dziewczyna oraz jakiś starszy człowiek, który w zaoferował się, że może świadczyć w mojej sprawie i zostawił mi swoje namiary.
Sprawa potoczyła się dalej w ten sposób, że odwołałem się od tej decyzji argumentując na różne sposoby swoją wiarygodność i dobrą wolę oraz całą sytuację (tak wiem, bla bla bla). Dołączyłem także podpisane oświadczenia tych dwóch świadków.
Gdzieś po miesiącu dostałem listowną odpowiedź, że moja reklamacja została odrzucona. W skrócie, bo wsiadłem do trzeciego wagonu a nie pierwszego jak powinienem. Rozumiem, że trudno się z tym kłócić, dlatego nie chcę poruszać tego wątku. Interesuje mnie natomiast inna rzecz. Odpowiedź na moją reklamację otrzymała także moja dziewczyna i dowiedziała się, że rzekomo TEŻ nie miała wtedy ważnego biletu, jednak w przeciwieństwie do mnie opłaciła karę (jakoś nie mogę przywyknąć do określenia opłata dodatkowa) na miejscu, u kontrolera! Zaznaczę, że w rzeczywistości miała w tamtym czasie przy sobie doładowaną kartę miejską i okazała ją kontrolerowi na jego żądanie i wszystko grało. Jest to dość istotne, bo zapewne z tego powodu moi świadkowie zostali uznani za nieprawdomównych. Wniosek - albo kontroler ma słabą pamięć, albo mówi nieprawdę.
Koniec końców - postanowiłem porozmawiać z naczelnikiem działu windykacji KM, bo jak to może być, żeby kontroler składał nieprawdziwe zeznania. Nic jednak nie wskórałem, pominę ten epizod. Naczelnik mówił, że swego mogę domagać się w sądzie. Przejdę do sedna, czyli pytań:
1) czy kontroler może przeprowadzać kontrolę biletów w trakcie postoju pociągu na stacji? (naczelnik jakoś pokrętnie mówił, że nie)
2) czy można udowodnić, że dany podróżujący w danym czasie jechał bez ważnego biletu i uiścił opłatę dodatkową u kontrolera? Czy istnieje jakaś dokumentacja na ten temat i czy można żądać wydania kopii? (kilku pracowników KM mówiło, że tak, inni że nie, bo opłata została uiszczona na miejscu)
Niedługo złożę skargę na kontrolera, jednak czy to coś wniesie do całej sprawy? Jakoś wątpię. Na razie ponownie się odwołałem z zastrzeżeniem, że kontrola była nieuprawniona, a kontroler składa nieprawdziwe zeznania.
Dodam jeszcze, że moja dziewczyna otrzymała na Senatorskiej (też po bólach) historię doładowań jej karty miejskiej świadczącej o tym, że miała w tym czasie ważny bilet. Naczelnik powiedział jednak "ale mogła jej wtedy nie mieć przy sobie"... No ok, nawet zakładając że jej nie miała przy sobie - kto normalny w takiej sytuacji płaci opłatę dodatkową u kontrolera?
Rozumiem, że świat jest pełen naciągaczy, stąd sporo sceptycyzmu i biurokracji, ale czy naprawdę muszę udawać się do sądu aby domagać się swoich praw i nie być traktowany jak oszust?
Liczę na Wasze sugestie i odpowiedzi, za które z góry dziękuję.
Kontroler przyjmujący opłatę dodatkową ma obowiązek wydać pokwitowanie.strom pisze:2) czy można udowodnić, że dany podróżujący w danym czasie jechał bez ważnego biletu i uiścił opłatę dodatkową u kontrolera? Czy istnieje jakaś dokumentacja na ten temat i czy można żądać wydania kopii? (kilku pracowników KM mówiło, że tak, inni że nie, bo opłata została uiszczona na miejscu)
S4 | R8 | R90 | RE8 | RE90 || 10 | 11 || 105 | 136 | 167 | 178 | 184 | 186 | 255 | 414 | 523 | N43
Może. Ja w takiej sytuacji widząc kontrolera po prostu bym wysiadł i pojechał następnym. I kontroler nie mógłby ci nic zrobić.strom pisze:1) czy kontroler może przeprowadzać kontrolę biletów w trakcie postoju pociągu na stacji?
I kontroler miał pełne prawo tak sądzić. Przepisy mówią jasno o konieczności wejścia pierwszymi drzwiami. Równie dobrze mogło być tak że trzymałeś "na zapas" bilet i na widok kontrolera dopiero udawałeś do kierownika.strom pisze:Dowiedziałem się, że jestem traktowany jako osoba jadąca bez ważnego biletu
I osoba dobiegająca do pociągu na ostatnią chwilę (a więc często nieposiadająca ważnego biletu) jest z góry skazana na porażkę. Czas wreszcie zmienić te idiotyczne przepisy - np. w Kolejach Dolnośląskich jest jak na zachodzie, trzeba sobie usiąść i czekać na konduktora. Zdaję sobie sprawę, że w małym szynobusie dużo łatwiej jest to opanować, ale nasze przepisy są nieco przestarzałe.fik pisze:Problem polega na tym, że - jakkolwiek kretyńskie by przepisy nie były - byłeś podróżnym bez ważnego biletu, a takowy ma obowiązek wejść do pierwszego wagonu od czoła pociągu.
noidea
Strasznie śmieszną rzecz napisałeś. Spytaj się na zachodzie, lub choćby w Czechach, jak im się udajePremo pisze:Jak ty sobie to wyobrażasz? Myślisz ze kierownik nie ma nic lepszego do roboty tylko sprawdzanie biletu każdemu dosiadającemu się pasażerowi? Na dodatek ma do obsłużenia 2 a nawet 3 jednostki. Przepisy nie są idiotyczne.
noidea
Na zachodzie, na przykład w S-Bahnie Berlin - taka rzecz nie przejdzie.Adam G. pisze:Premo pisze:Spytaj się na zachodzie, lub choćby w Czechach, jak im się udaje
W Czechach to może przejść w jakimś motoraku w górach, ale jak sobiew wyobrażasz "usiąść i spokojnie czekać" w pociągu na Średnicy w porannym szczycie, kiedy w 2-3 jednostkowych składach zatrzymujących się co 2 minuty jedzie wręcz człowiek na człowieku? Nawet 10 konduktorów nie obskoczyłoby pasażerów pomiędzy Zachodnim a Wschodnim w szczycie.
Dlatego też są kontrolerzy, a bilty kupuje się przed wejściem do pociągu.
W przeciwnym razie jest mniej więcej tak (typowa scena). Wsiada kobita na Wschodnim i się rozgląda, czy nikt nie idzie. Nie idzie, więc sobie czeka. Dojeżdża do Cisia, przychodzi kierpoć. Kobita "Wsiadłam, chciałam kupić".
Litościwy kierpoć zamiast wpierdzielić mandat - wypisuje bilet od Cisia do Dębego, bo takie było życzenie (zaobserwowane jakiś czas temu).
Czasem mi lepiej, jak myślę, że Renoma nie jest tak litościwa.
Na pewno cierpią na tym uczciwi przyjezdni, którzy może nie doczytają, a nie mają złych intencji i zostają złapani "w drodze" do kondiego, ale na pewno przede wszystkim po tyłku dostają cwaniaki.
Póki cwaniactwa będzie tyle, ile jest, to nie ma co marzyć o takich warunkach, że wsiadasz i czekasz, aż ktoś lwypisze bilet.
No dobrze, może po powrocie ze Szwajcarii mam nieco spaczony obraz kolei, faktycznie w naszych warunkach nie byłoby to nic dobrego. Zresztą, zdarzało mi się że do konduktora po prostu nie dało się dopchać (pociągi Hel - Gdynia) i należało czekać, aż on sam przyjdzie. Nie wypisywał mandatu, tylko pytał, skąd i dokąd każdy chce kupić bilet. O dziwo, sporo ludzi kupowało faktycznie na całą relację przejazdu (mimo że jechali z Helu, a konduktor przyszedł dopiero za Juratą), nie próbując ściemniać, że wsiadali później.przewoz pisze:W przeciwnym razie jest mniej więcej tak (typowa scena). Wsiada kobita na Wschodnim i się rozgląda, czy nikt nie idzie. Nie idzie, więc sobie czeka. Dojeżdża do Cisia, przychodzi kierpoć. Kobita "Wsiadłam, chciałam kupić".
Litościwy kierpoć zamiast wpierdzielić mandat - wypisuje bilet od Cisia do Dębego, bo takie było życzenie (zaobserwowane jakiś czas temu).
Przepis o wsiadaniu pierwszymi drzwiami jest kiepski, bo czasem trzeba dobiec do pociągu, no i jego czoło też nie zawsze zatrzymuje się na samym początku stacji.
noidea
Weryfikacja negatywna. Coś a la IV RP, czyli przypieprzymy tym złym, a że przy okazji ucierpi parę niewinnych osób, to trudno - takie są tego koszty.przewoz pisze:Na pewno cierpią na tym uczciwi przyjezdni, którzy może nie doczytają, a nie mają złych intencji i zostają złapani "w drodze" do kondiego, ale na pewno przede wszystkim po tyłku dostają cwaniaki.
Póki cwaniactwa będzie tyle, ile jest, to nie ma co marzyć o takich warunkach, że wsiadasz i czekasz, aż ktoś lwypisze bilet.
Nie wiem, czy wciąż Polska jest aż takim zacofanym krajem, że musimy źle o nas myśleć?
I jeśli nie usiąść i czekać, to pozwolić chociaż dojść do tego konduktora... Jeśli każdego się traktuje z kałacha, to nie dziwne, że opinia o firmie potem jest, jaka jest.
Dlaczego pieprzone pierożki są dobre, a pieprzone życie już nie? (B. Schaeffer)
Historia uczy jednego - nigdy nikogo niczego nie nauczyła.
Historia uczy jednego - nigdy nikogo niczego nie nauczyła.