Emyl pisze:Nikt ci tego samochodu zabrać nie chce, daleki również jestem od twierdzenia, że trzeba natychmiast zmniejszyć przepustowość wszystkich ulic w Śródmieściu.
Jednakowoż chciałbyś zwęzić jedną z ostatnich ulic, którymi można w miarę sensownie przez Śródmieście przejechać. Tak, autostrady w centrum to zło, ja to nawet rozumiem, ale żadnej alternatywy nie ma.
Emyl pisze:Ostatnio np. poszerzono Wołoską i Prostą (moim zdaniem, niepotrzebnie i niekonsekwentnie - zwłaszcza w przypadku tej drugiej).
A czy ja twierdzę, że poszerzenie Wołoskiej czy Prostej to dobry pomysł? Moim zdaniem to błąd. Tyle, że ja dostrzegam różnicę między "poszerzyć" a "nie ruszać dopóki nie będzie jakiejkolwiek sensownej obwodnicy".
Emyl pisze:Toteż właśnie o kompromisach mowa. Idealnym dla środowiska byłby okołozerowy ruch pojazdów indywidualnych.
Dla środowiska to ideałem byłoby zakazanie posiadania i palenia wszelkim szajsem w piecach domków jednorodzinnych oraz kontrolowanie lokalnych kotłowni. Samochody nie są największym problemem tej planety, przynajmniej nie w tej części świata. Pamiętam, jak stojąc na przystanku autobusowym pod Ratuszem, tym w stronę Królewskiej, byłem obsypywany sadzą przez podjeżdżające na peron sąsiedni Ikarusy, pamiętam jak paskudziły wszelkiej maści ciężarówki, jak kopciły benzyniaki. Teraz tego nie ma, samochody spełniają coraz bardziej restrykcyjne normy spalania, a doświadczenia z innych krajów (Szwajcaria, Niemcy) każą się zastanowić, czy ograniczanie ruchu aut w centrach miast jest najlepszą dla środowiska opcją. Kończy się to w taki sposób, jak plany naklejkowania pojazdów i reglamentowania wjazdu do centrów miast. Polonez Atu Plus w gaziku by wjechał, a 13-letnia Corolla w dieslu spełniająca ówczesne normy (już wyśrubowane) nie. Nie tędy droga. I nie tu należy szukać źródeł problemu z jakością powietrza.
Emyl pisze: Dla pieszych idealnie byłoby, gdyby nie było przejść dłuższych, niż powiedzmy 7 metrów [tutaj mam na myśli 7, nie 7+5+7 podzielone azylami (z tymi też bywa różnie)]. Natomiast kompromisem jest ograniczanie sytuacji w których pieszy musi przebiec 3 szerokie pasy, którymi, jak sam Bartku zauważyłeś, jeżdżą także skrajni wariaci.
Dlatego ja, kierowca, jestem w stanie bez żadnego problemu zgodzić się na światła przy każdym przejściu, o ile będą one w jakiś sposób ze sobą skoordynowane. Światła, nie przejścia. Uważam, że pieszy, mając do wyboru przejście bez świateł, albo przejście ze światłami i gwarantowanym bezpieczeństwem, wybierze światła i moment (moment, nie półtorej minuty!) poczeka.
Emyl pisze:Widzisz, uważam, że to nie do końca tak. Alternatywą jest metro (co jak co, ale z Ursynowa na Muranów dojechać się nim da, chociaż do ciebie trzeba kawałek przejść na nóżkach). Nie podoba się? Nie lubisz? Nie opłaca ci się kupować sieciówki? Wozisz dziecko do przedszkola? Okej - nie ma sprawy, możesz jechać samochodem, ale ponieważ nie skorzystałeś z alternatywy zaoferowanej przez miasto, teraz to ty musisz zrobić ustępstwo i nadłożyć drogi jadąc inną trasą.
I spoko, jadę nie tą, która jest oczywista a tą, która daje mi możliwość przejazdu zamiast stania w miejscu. Ostatnią, która po tej stronie Wisły została. Nie podoba mi się i nie lubię, bo w moim odczuciu metro, jakościowo, to najsłabszy przewoźnik w naszej komunikacji, ale o tym się nie mówi, bo nie wolno. Metro jest wporzo. To dogmat. Są nawet kretyni, którzy twierdzą, że jadąc z Ratusza do Politechniki powinno się jechać metrem, bo tak. A to, że czasy przejazdu między stacjami to teoria nie mająca odzwierciedlenia w praktyce (nie zdarzyło mi się, żeby z Ratusza do Imielina pociąg jechał rozkładowe 21 minut. Nigdy, ani razu, a regularnie jeżdżę od dwóch lat, przynajmniej dwa razy w tygodniu), że w lecie gorąco (chyba, że rosyjski skład, tam są okna, ale rosyjskie mają sprzedawać, bo pasażer nie potrzebuje tlenu, niech oddycha zajebistością metra) i zimą gorąco, że ludzi od cholery i nie za bardzo mam pojęcie gdzie kolejnych, tych wyjętych z samochodów, ktokolwiek miałby zmieścić. Że sami pasażerowie dostają pierdolca i nawet niezbyt strachliwego mnie są w stanie zniechęcić, bo nie lubię obrywać z łokcia na schodach tylko dlatego, że nie biegnę na widok dowolnego pociągu w dowolnym kierunku.
Emyl pisze: Przy czym zaznaczam, że w twoim przypadku daleki jestem od twierdzenia, że nie wolno ci tamtędy jechać. Mieszkasz obok miejsca, od którego zaczęliśmy, więc jest naturalnym, że się tamtędy przemieszczasz. Co innego, gdybyś jechał np. z Ursynowa na Żoliborz, czy z Mokotowa na Bielany, a takich delikwentów też jest całkiem sporo.
Gdybym jechał w takiej relacji, to wybrałbym połączenie najszybsze. Jadąc autem, prawdopodobnie, rozważyłbym jazdę quasiautostradą. Bo nawet jak czas przejazdu podobny, to wkurw mniejszy i fura mniej zeżre. Problem w tym, że nie jeżdżę na Żoliborz, a wszelkiej maści geniusze inżynierii zapominają, że w centrum też mieszkają ludzie. I mają samochody, a nawet mają śmiałość z nich korzystać.
Na koniec dodam, że zestawienie w jednej wypowiedzi potrzeby wożenia dziecka do przedszkola i brednie o alternatywach dla auta tworzonych przez miasto to brednie. Oderwane od rzeczywistości brednie w najczystszej postaci. W momencie, kiedy miasto nie potrafi zaoferować przedszkola w pobliżu miejsca zamieszkania, nie ma mowy o jakichkolwiek uwagach w stosunku do ludzi wożących dzieci do przedszkola. Można sobie te alternatywy wsadzić w kiszkę stolcową. Ludzie dzieci do przedszkoli wożą, bo muszą. Mogliby nie wozić, ale nie oni sobie przedszkole wybrali. Głupsze od takiego pierdzielenia jest tylko zastępowanie polityki społecznej pięcioma stówkami na drugie bądź kolejne dziecko, ale to nie w tym temacie.