Widzę tu kilka "issues".
Primo, owa komunikacyjna krzywa Laffera. Czy czasem popyt jednak nie ma cech elastyczności i tak duża podwyżka może jednak obniżyć całość wpływów? Mam samochód i kupuję miesięczny, bo lubię jeździć komunikacją, a nie samochodem. Pewnie takich osób jest więcej i pewnie część z nich oleje zbiorkom jako niepotrzebny stały wydatek. Pamiętajcie, że jak się już posiada samochód, to nie hamletyzuje się w temacie, czy jest drożej autem, czy komunikacją - takie rozważania może snuć ktoś nieposiadający auta i kombinujący, jak mu wyjdzie ogółem lepiej - kupionym specjalnie po to samochodem, czy zbiorkomem. A co do parkowania, nie każdy jedzie do strefy płatnego parkowania...
Secundo, wspomniane przez tutejszych "kanarów" opłaty. Panowie pewnie przez własną uczciwość i solidarność zawodową nie wspomnieli, ale wysoka opłata jednak multiplikuje chęć zakombinowania - różnica dla płacącego inaczej spora, a i dla kanara rekompensata za ryzyko jednak większa (zakładając, że obie strony dealu dzielą się fifty-fifty). Broń Boże nikogo nie chciałbym obrazić, natomiast pewne bodźce będą nasilone, a ludzie są ludźmi i w każdej grupie znajdą się uczciwi inaczej.
Tertio, brak konsekwencji. Byliśmy świadkami silnego promowania zbiorowej komunikacji przez ładnych parę lat. Obecnie całą promocję ch.. strzelił. Nie zdziwiłbym się, jakby na liniach podmiejskich znów zakrólowały te "wsiobusy", liczebnie zwielokrotnione.
Quattro, jeżeli prawdziwa byłaby teza, że istotne wpływy do budżetu miasta dałoby płacenie podatków przez ludzie mieszkających w Warszawie, ale w niej niezameldowanych, no toż do cholery aż się prosi o małą kampanię informacyjną. Naprawdę sporo ludzi, których styczność z podatkami ogranicza się do corocznego PITa, nie ma pojęcia, że właściwość terytorialna PIT pochodzi z miejsca fizycznego zamieszkania, a nie zameldowania. Pewnie duża grupa tych ludzi nie miałaby nic przeciwko płaceniu tu podatków, ale trzeba ich uświadomić, że powinni tak robić.
Quinto, brak prywatyzacji MZA skutkuje dziurą między wozokm płaconym dla prywaciarzy, a stawką dla MZA. Finalnie podraża to koszt funkcjonowania. Wprowadzić pełny rynek - organizator miejski i prywatni przewoźnicy, konkurujący stawką, płacący kary za niespełnianie wymagań.
Sexto, czy wszelkie opracowania rozwoju komunikacji miejskiej w Warszawie, włącznie ze "studiami opłacalności" poszczególnych inwestycji, zakładały tak duży wzrost stawek? Czy "Tramwaj na Tarchomin" nie będzie jeździć pusty? Czy "Budowa centralnego odcinka II linii metra" jest warta mszy? Pamiętajmy, że obie te inwestycje wiążą się z paktowaniem z naturalnymi wprawdzie, ale jednak monopolami. Bardzo mnie interesuje, ile mogłyby kosztować bilety bez tych inwestycji oraz jaka byłaby opinia mieszkańców w tym temacie... fundować mercedesa sobie można, ale nie każdego na to stać.
Septimo, mści się trochę jednak trzymanie stałych cen przez wiele lat i symboliczne podwyżki. A to wybory takie, a to siakie... Powinno się corocznie o te 20 groszy podwyższać, wówczas bieżąca dziura nie byłaby taka duża, podobnie jak skala koniecznej podwyżki. A tak mamy klops i zmiany chyba niespotykane nigdzie w Polsce.
Octavo, nie jest dobry argument, że bilet w Warszawie jest na x środków transportu, więc musi kosztować drogo. Chyba cała idea komunikacji dąży do integracji różnych środków. Gdyby były osobne bilety na metro, tramwaj, autobus, kolej, to nie wiem, czy dałoby się osiągnąć masowość podróżowania. Poza tym taniość uzyskuje się dzięki skali, a nie przez dezintegrację. Zarządzanie jednym systemem biletowym, rozkładowym, przystankowym, whatever jest chyba lepsze, niż funkcjonujące jak wolne elektrony środki transportu. Wówczas węzły przesiadkowe nie mają racji bytu chyba, a środek transportu o największej dostępności w mieście (autobus) byłby najbardziej popularny kosztem tramwaju, metra, czy może przede wszystkim kolei.
Tyle na początek
![:) :)](./images/smilies/icon_smile.gif)
Dlaczego pieprzone pierożki są dobre, a pieprzone życie już nie? (B. Schaeffer)
Historia uczy jednego - nigdy nikogo niczego nie nauczyła.