taaa, moi dziadkowie też chodzili po 8 km i nie narzekali. Zwłaszcza, że wtedy nie było samochodów;)
Różnica polega na tym że w moim wypadku to było 7 lat temu
W przytoczonym przykładzie nie dojdziemy do porozumienia, bo Ty uważasz (i jest to b.konserwatywny pogląd), że taki młody człowiek sam jest sobie winien, bo pochodzi z biednej rodziny i dlatego nie wolno mu pomagać, ja uważam, że jeśli ktoś nie ma kasy nie z własnej winy (młody wiek, katastrofy żywiołowe, nadzwyczajne wypadki losowe itp.), to socjal jest uzasadniony (również w sferze kształtowania cen biletów). Stosując Twój tok myślenia, takie stypendia naukowe dla uzdolnionych dzieci z biednych rodzin to szajs.
I tu kompletnie nie zrozumiałeś moich motywów.
Nie masz wpływu na to w jakich warunkach się ktoś rodzi owszem, natomiast to jego sprawa czy z nich się wyrwie czy w nich pozostanie - jeżeli ma coś w glowie to się wyrwie, jeśli nie... to nawet socjal mu nie pomoże.
Andaluzyjczycy mają tu bardzo fajne podejście pod tym względem - nie wiem czy wiesz ale tam nikt dziecku nie da nic za darmo - na wszystko musi zapracować od najmłodszych lat (nawet w Dart-a musi wygrać samo bo dla rodziców nie do pomyślenia jest dać dziecku wygrać) - to uczy dzieci dążenia do celu i pracy żeby go osiągnąć.
Wychodzę z tego samego założenia, dziecko ma start jaki ma - życie nie jest uczciwe - i musi nauczyć się stać na własnych nogach. Wtedy będzie prawdziwie niezależne. Nie uznaję rozpieszczania - a socjal jest rozpieszczaniem - dziecka tylko dlatego że jest biedne, z biedy można wyjść o własnych siłach i człowiek ma mieć tego świadomość - inaczej będzie całe życie liczył na to że ktoś mu pomoże.
Jedyna sytuacja gdzie jestem w stanie zaakceptować socjal to ludzie niepełnosprawni - i tutaj może Cię zdziwię ale poszedłbym na dalej posunięty socjal niż mamy obecnie bo pobierając rentę niewidomy gluchoniemy czy inny niepełnosprawny - miałby normalne prawo do pracy i czerpania zysków z własnej działalności do poziomu średniej krajowej bez utraty świadczeń - co by ich motywować do pracy (a jak zarobi średnią to z jego podatków i tak mamy zwrot za to co mu płacimy).
Co do ludzi uzdolnionych to uważam że prawo do przyznawania stypendiów powinno spoczywać na uczelniach - z ich budżetu.
W USA jest dość specyficzna sytuacja - bardzo kolorowo opisana w jednym z seriali z lat 90-tych (Przystanku Alaska). Tam stypendia występują ale pod pewnymi warunkami - ktoś inwestuje w Ciebie pod warunkiem że zobowiązujesz się do pracy na rzecz swojego sponsora przez jakiś czas po ukończeniu studiów (i taki "Flajszman" w tych okolicznościach będąc absolwentem medycyny wylądował np. na Alasce).
Natomiast sam system w którym mamy fundować ludziom studia jest paranoją - bo logicznie rzecz biorąc studia wcale nie są koniecznością lecz czyimś wyborem. Druga sprawa że na rynku nie ma realnie zapotrzebowania na tych studentów. W USA np. studia są dobrem luksusowym, ale tylko głupiec powiedziałby że bez studiów klepiesz biedę - ba tam po zawodówce człowieka stać na własny dom, samochód, życie na pewnym poziomie i wczasy w Europie... a jak jeszcze inwestuje w kursy i się szkoli to ma spory potencjał gotówkowy.
Nie wiem czy przykład Tajwanu jest odpowiedni. W państwach tamtego regionu, władza generalnie trzyma ludzi mocno za mordy. Azjaci mają z reguły wpojone poszanowanie dla władzy. Jaka by nie była, i co by nie postanowiła, chwalą albo co najwyżej milczą...
To nie za wiele wiesz o Taiwanie - zdecydowanie nie są to Chiny kontynentalne i sposób prowadzenia polityki wewnętrznej również sporo odbiega.
Dochody warszawskiej komunikacji pokrywają ok. 33% jej kosztów. Jeśli miasto nie dopłaci brakujących 67%, trzeba by było podnieść ceny biletów 3-krotnie (i to przy straszliwie optymistycznym założeniu, że 3-krotna podwyżka cen biletów nie spowoduje odpływu połowy klientów, a wszyscy wiemy że spowoduje) albo ograniczyć ilość przewozów 3-krotnie (znowu przy takim samym założeniu), wtedy atrakcyjność sieci leci na łeb na szyję. Przy tanich biletach wiele osób podróżujących głównie samochodem może chcieć kupić sobie miesięczny na wszelki wypadek, przy 3 razy droższych zastanowią się nad tym dwa razy.
A tu się zgodzić nie mogę.
W Warszawie jeżdżą pywatni operatorzy - nie pobierający dopłat - i ich ceny owszem są wyższe - bo sięgają czasem 3,5-4 PLN ale nie są zaporowymi - z resztą jednym z argumentów przeciw podwyżkom był w mediach płacz że ludzie przesiądą się na bilety KM i prywaciarzy.
Co jest jednak ważne? Prywaciarz nigdy nie zejdzie poniżej kosztów bo splajtuje, więc skoro opłaca mu się wozić za 3,5 - 4 PLN przez pół miasta to nie są to ceny zaporowe.
Efekt będzie krótki - tam gdzie nie opłaca nie będzie czerwonych busów, natomiast na rynek sam się ureguluje.
W jednym Ci przyznam rację, po tyłku dostaną ludzie korzystający z nieograniczonych 90 dniówek, no ale tak rzekłszy prawdę... generowanie pustych przejazdów też powinno mieć swoje granice.